Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Koniczynka

Znalazłam kiedyś czterolistną koniczynę – schyliłam się, żeby podnieść gazetę, która mi wcześniej wyleciała z rąk, a koniczynka leżała tuż obok na trawniku, dosłownie tuż obok. Mówią, że znalezienie czterolistnej koniczynki przynosi szczęście – mówią też, że to zwykły przesąd ale tak nie jest. Ta obietnica szczęścia jest po prostu źle rozumiana, samo szczęście jest źle rozumiane – bo szczęściem jest już samo znalezienie tak rzadkiego wybryku natury jakim przecież jest czterolistna koniczynka. Człowiek spostrzegawczy, a przede wszystkim wrażliwy (tak mało jest dziś ludzi wrażliwych) doceni fakt, że jest jednym z niewielu którym udało się odnaleźć to zielone indywiduum. Poczuje się wtedy jak wybraniec, poczuje się szczęśliwy.
Oczywiście gdy mi się to przytrafiło potrafiłam ten fakt docenić – poczułam się wtedy trochę lepsza, i wdzięczna byłam losowi za tę odrobinę szczęścia. Być może przesadzam, ale uważam, że nie powinno się mieć zbytnio wygórowanych oczekiwań w stosunku do życia – nie przynosi ono wtedy tylu rozczarowań. Ja staram się kierować tą zasadą... staram się naprawdę – Bóg mi świadkiem, że się staram ale coś mi, kurwa, chyba nie wychodzi!!!
Przepraszam, poniosło mnie... Z założenia ta recepta jest pewna. Może to ja robię coś nie tak, może jestem zbyt wymagająca? Potrzebuję trochę więcej miejsca – to wszystko. Tutaj jest go zdecydowanie za mało, a ja mam chyba klaustrofobię, albo wydaje mi się, że ją mam – nie ważne, w każdym razie źle się czuję w takich ograniczonych przestrzeniach. Poza tym wszystko tutaj zdaje się być pokryte jakby cienką warstwą popiołu, co sprawia, że nie sposób dotrzeć do prawdziwej istoty rzeczy i w dodatku jest zbyt szaro jak dla mnie, bo ja tak nie lubię tego koloru. W ogóle mam ochotę coś rozwalić i to natychmiast! Tak, rozwalić, rozpieprzyć!!!
Boże, ja przecież nie przeklinam! A co to, dlaczego to niby miałabym nie przeklinać?! Od dziś będę przeklinała! Kurwa – o! Od dziś rzucam „kurwami” na lewo i prawo! I „gównem” też rzucać będę. To jest nieelegancko i większości się nie podoba, wiem. Ale ja potrzebuję miejsca a łokciami nie umiem się przepychać, więc może jak zacznę rzucać gównem to zrobi się luźniej. Zbuntuję się po prostu, nie ma innego wyjścia! Ostatnim razem gdy chciałam się zbuntować ojciec dał mi w dupę, a teraz gdy mam tak bezpieczną okazję wykorzystam ją! Niech wiedzą, że się nie zgadzam!
Nie jestem jednak mizantropem, nie mam żadnej awersji do ludzi – zależy mi na nich. Na ludziach tak, tak trudno jest dziś znaleźć prawdziwego człowieka...
To co widzę dookoła to jakieś trudne do nazwania kreatury. Tak, tak – niewiele osób o tym wie ale większość tych, których za ludzi bierzemy, nie są nimi – to fałszywki! Jakieś krzyżówki zwierząt i przedmiotów ubrane w ludzką skórę. Prawie nie do odróżnienia – fachowa robota. Najgorsze jest jednak to, że z roku na rok jesteśmy coraz obficiej zalewani tymi fałszywkami. Gdzieś na zachodzie, w różnych miejscach, istnieją całkiem legalne fabryki zajmujące się wyrobem takich surogatów. Proceder ten nie został dotąd ujawniony i pewnie nie będzie gdyż fałszywki stają się już większością. Ja sama wiem o tym zjawisku dzięki wnikliwym obserwacjom. Ale mniejsza z tym – ta sprawa niepokoi mnie jedynie od czasu do czasu. Częściej martwi mnie i nurtuje inna rzecz, a mianowicie chciałabym się dowiedzieć, jak ja właściwie wyglądam? Bo mnie jest trudno to obiektywnie ocenić. Wiadomo, że mam jakieś wady – może moja tusza jest nieproporcjonalna do mojego wzrostu: za gruba i za niska, a może za chuda i za wysoka? Czy raczej chodzi tu o mój nos? Uszy? Jestem piękna? A może przeciętna, nieciekawa? Brzydka? A jak się ubieram: gustownie czy jak szmaciarka? Mam swój styl? Czy jestem bezguście? To jest właśnie mój problem – moja samoocena jest subiektywna a w tej materii potrzebna jest odrobina obiektywizmu.
Odnoszę wrażenie, że mój głos nie jest tak do końca prawdziwie kobiecy, ba – jest może nawet za dziewczęcy jak na kobietę w moim wieku. Miałam ostatnio okazję usłyszeć jego brzmienie na taśmie magnetofonowej i stąd te wątpliwości. To kolejna rzecz, co do której nie mam pewności. Najgorsze jest jednak to, że im więcej się nad tym zastanawiam, tym trudniej jest mi powiedzieć coś pewnego. Nie chodzi mi tu bynajmniej o jakąś kosmiczną wszechwiedzę, chciałabym tylko wiedzieć o rzeczach elementarnych: o swojej powierzchowności, o swojej prezencji, o tym jak jestem odbierana, jak się na mnie reaguje – czy tak jak na gówno, w które się właśnie wdepnęło, czy też może jak na... Potrzebuję tylko potwierdzenia albo zaprzeczenia, w każdym razie chodzi mi o odpowiedź! Lustro tutaj sprawy nie załatwi... Lustro może mi jedynie powiedzieć tylko to co już wiem.
Dwa miesiące temu zmarł Cezar – mój towarzysz rozmów. Prawdziwy, szczery przyjaciel. Mogłam mu powiedzieć wszystko a on zawsze słuchał. Taki osobisty psychoterapeuta. Cezar  był psem... Czuję pustkę – wszechogarniającą pustkę, wszędzie: w moim życiu, w moim domu, wszędzie dookoła... Ona mnie pożera lub raczej konsumuje – kulturalnie, powoli, bez pośpiechu, po kawałeczku. Boję się, że jeśli w porę nie zdarzy się coś, co temu przeszkodzi to ona mnie pochłonie całego, przetrawi i wydali w formie takiego małego gówienka z którym już nic nie można zrobić, które nadaje się tylko do nawożenia ziemi. Czy to nie jest przerażające? Jestem coraz słabsza. Trudno jest tak żyć. Nie myślę jednak o samobójstwie. To byłoby najgorsze rozwiązanie bo wraz z życiem straciłabym i nadzieję tzn. wszystko. Co prawda przypuszczam, że jeśli nic się nie zmieni to zwariuję, ale to nic – wolę zostać i trzymać się kurczowo nadziei. Właśnie teraz staram się o urzeczywistnienie tej nadziei Żyję bez perspektyw ale z nadziejami. Wielu ludzi będących w podobnej sytuacji rezygnuje z walki i z życia. Ja – teoretycznie – też mogłabym tak zrobić – i co wtedy? Nic!
Nic – straszne słowo... Męczy mnie po nocach i prześladuje za dnia. Jak demon, chociaż nie, demon miałby przynajmniej jakąś postać, demoniczną naturę, określone złe zamiary, jakiś cel, a nic? To nic, pustka bez żadnego cholernego punktu zaczepienia, bezdenna i bezpostaciowa otchłań w której jest się skazanym na wieczne spadanie, bez łaski upadku. Ale ja nie liczę na upadek, chcę tylko przestać spadać na miłość boską! Boże! Jak ja zazdroszczę tym kościstym staruchom z długimi brodami i bez butów! Gdyby tak posiąść siłę tych nadludzi, tych wariatów! Żeby osiągnąć ten stan, żeby znaleźć coś takiego czemu można by wszystko poświęcić! Ale to jest niemożliwe, nie w moim przypadku. Ja jestem za słaba na takie przedsięwzięcie, bezradna. Kiedyś wydawało mi się, że posiadam siłę, wystarczająco dużo siły, ale kiedy przyszło stanąć z bestią twarzą w twarz okazało się, że ta wyczuwana przeze mnie siła znajdowała się nie we mnie lecz obok mnie, a ja miałam tylko dumę. Nie myśleć, nie myśleć, nie myśleć; cóż to byłby za wspaniały stan – bezmyślności, częściowej nieświadomości, lekkiego zezwierzęcenia – być jak gołąbek: myśleć tylko o tym by nie dać się zabić, jak znaleźć coś do jedzenia, najeść się do syta i srać na wszystko i na wszystkich.
Umysł to przekleństwo człowieka. Każe nam myśleć, każe myśleć o jakiś abstrakcyjnych i niepraktycznych rzeczach , o tym, że jesteśmy słabi, o tym, że jesteśmy bezsilni, o tym, że jesteśmy zależni jeden od drugiego, o tym, że jesteśmy sami, o tym, że potrzebujemy...  potrzebujemy... nie będę przecież błagała...
Czy nikogo tam nie ma do cholery?!?!
Jak zwykle, nikt mnie nie słucha...
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar