Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Jesień

   Wyszedł z domu jakiś nieobecny tego dnia. Zbyt dużo myśli kłębiło się w jego głowie, przeraźliwy smutek, który wbił się w umysł i nie chciał go opuścić. Szedł wolno, nie spieszył się, bo wiedział, że dziś będzie zupełnie sam i w zasadzie podąża siłą przyzwyczajenia, ponieważ nic innego dzisiaj go nie spotka. Poranna kawa w barze ogrzała jego zmarznięte dłonie. Smutna jesienna ulica, liście spadające z drzew i płaczące niebo. Przytłaczało go dzisiaj wszystko, ludzie, samochody, ruch miasta, wszystko wydawało się takie przygnębiające. W końcu dotarł pod wysoki budynek i zaświtała mu myśl, że może tam gdzieś do góry jest lepiej. Może tam wysoko jest jakiś spokój, który wyjmie z jego serca ból. Szedł po schodach, a każdy kolejny stopień przysparzał mu więcej ciężaru. Pusty opuszczony budynek, tak samo smutny jak on, wiatr świstał przez powybijane okna.
                                                                            ***
   Zaświeciło słońce, podszedł do okna nacieszyć się ciepłem jego radosnego blasku. Spojrzał i zauważył na parapecie rudego kota. Dziwne zjawisko. Kot siedział i grzał się w promieniach słońca. Miał zmrużone, rozmarzone oczy. Był spokojny, cicho mruczał. Odwrócił się i spojrzał na kobietę, która spała w łóżku. Ten widok napełnił go radością.  Oddychała lekko, miała spokojną twarz. Ciemne, kręcone włosy dotykały jej policzków. Podszedł do niej i odgarnął delikatnie niepokorny kosmyk włosów. Siedział tak dłuższą chwilę wpatrzony i cieszył się, że coś miłego się jej śni. W tej jednej chwili nic mu nie brakowało, przepełniało go niezmierne szczęście. Otworzyła powoli oczy, uśmiechnęła się do niego delikatnie, a on pocałował ją w czoło. Chwyciła go za rękę i tak w milczeniu trwali dłuższy czas patrząc na siebie i śmiejąc się. W końcu zapytał:
 - Chcesz śniadanie?
 - Nie, dziękuję, kawa wystarczy, bo nie mam dzisiaj czasu, zaraz mam pociąg.
 - Dobrze zaraz zrobię.Przyniósł dwie kawy jej do łóżka i tak siedzieli w milczeniu pijąc gorący napój.
 - Wiesz, nie wiem kiedy się zobaczymy.
 - To nic, będę czekał.  - Rany, jak późno...dlaczego nie mówisz, która godzina!Poszedł z nią na dworzec, żeby się pożegnać. Przytulił mocno i na chwilę zmrużył oczy, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Zamknęły się drzwi i pociąg powoli ruszył. Stał jeszcze długo nie dowierzając temu, że znika gdzieś w oddali tak szybko. Odwrócił się i patrzył przed siebie nieprzytomny. Wtedy w tej jednej chwili nie zdawał sobie sprawy, że to ostatni raz był z nią tak blisko. 
                                                                            ***   Kolejne stopnie mijał z coraz większym bólem, miarowy równy stukot. Bezimienna cisza wdzierała się do tego budynku wszystkimi szczelinami, kradnąc każdy oddech ciepła. Puste pokoje dźwięczały opowieściami o ludziach, którzy tu mieszkali. Strzępy dawnego życia teraz jak łzy przypominały o uśmiechu, jaki tu gościł. Porzucone przedmioty patrzyły z tęsknotą drżąc z zimna. W jego oczach nie było człowieczeństwa, szedł jak zaklęty,  ślepy na wszystko. Był w innym świecie, jakby śnił. Kolejne piętra jak droga do piekła, przeklęty koszmar. Coraz bardziej czuł się samotny, jak ten dom opuszczony.                                                                             ***
   Ranek był ciepły, bezchmurne niebo odkrywało oblicze budzącego się słońca. Szli trzymając się za ręce i było im dobrze. Zmęczeni po całonocnej zabawie, nie myśleli chyba o niczym innym jak o przytulnym łóżku. Pobiegł szybko do łazienki, żeby zmyć z siebie resztki szaleństwa nocy. Kiedy już wrócił, spała spokojnie. Usiadł na krawędzi łóżka i przyglądał się przez chwilę jej twarzy. Pomyślał jaka ona piękna, jaka delikatna. Położył się koło niej i przytulił. Czuł jej ciepło, jej dotyk. Nie mógł zasnąć, mimo że był nieziemsko zmęczony. Patrzył na jej zamknięte oczy, na czerwień ust, na policzki. Czuwał nad nią, żeby nic nie zmąciło jej snu. To była najpiękniejsza istota, którą dotknął. Bał się zniszczyć to piękno i tylko nieśmiale pocałował w skroń. Czuł wtedy niezwykły spokój, który go wypełniał.                                                                             ***
   To już ostatnie piętro, chyba dwudzieste. Tam nie było już nic prócz wiatru i przejmującego zimna. Ostatnie stopnie były najcięższe. Ospale skrzypnęły drzwi i wyszedł na dach. Uderzył w niego cień, nie zdawał sobie sprawy jak długo wędrował, że dzień się skończył. Przejmująca cisza i pustka, jedyne królowe tego podniebnego lokum, tańczyły ze sobą przy muzyce wiatru. Podszedł do krawędzi dachu i spojrzał w dół. Dziwna gmatwanina ulic, ludzie biegający w jakimś sobie znanym celu. Mrugające światełka domów wyznaczające bieg życia. Jakie to proste pomyślał. Ludzie się kochają, mają cel, nie są samotni. Jakie to wszystko proste, powtórzył szeptem jeszcze raz sam do siebie jakby nie uwierzył w to, co zobaczył. Spojrzał jeszcze raz...w jego głowie zakwitła myśl...a może tak? Stał tam długo i wahał się, aż w pewnym momencie odwrócił się i zaczął płakać. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę dawno jest już martwy. Serce biło, lecz czuł, że robi to tylko dla siebie samego. Ogarnął go przerażający smutek wypływający z pustki, jaka go otaczała. Pomyślał, że chyba tak musi być, że trzeba zapłacić za każda chwilę szczęścia. Już nie płakał, coś się w nim znowu zacięło, obudził się upór, który pchał go każdej chwili do przodu. Odwrócił się i poszedł. Może nadzieja, jaka płynęła z tych bijących ciepłem okien, z ludzi krzątających się po ulicach, zawróciła go i wlała w jego serce odrobinę światła. Przeklął się...niech cierpię, może kiedyś będzie inaczej.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły