Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Flora

Trzydziestoletni mężczyzna i osiemnastoletnia,regularnie bita dziewczyna.
To mogłaby być przyjaźń, gdyby nie jego obojętność i jej strach i niedostępność. Opowieść o tym, co mogłoby być, a zostało bezpowrotne zatracone, o przyjaźni, która mimo różnicy wieku mogła coś dać obojgu, ale nie zdążyła nawet zaistnieć, pozostawiając jednego człowieka w samotności, zwątpieniu, wyrzutach sumienia i jednym, dręczącym go pytaniu.

W jesienne wieczory deszcz zawsze wprowadza nas w ten specyficzny nastrój przygnębienia. Jeśli chodzi o mnie, jesień od zawsze kojarzyła mi się ze śmiercią i starością. Każdej jesieni w mojej głowie pojawiało się to samotne zdanie: nadszedł miesiąc, gdy starsi ludzie odchodzą, by już nie powrócić. Myślę, że w takim obrazie tego okresu w roku nie jest nic szczególnie kontrowersyjnego: Starszymi ludźmi nazwać można przyrodę (liście, kwiaty, trawy i tym podobne), która odradza się jednak w przeciwieństwie do ludzi, ale jest za to zmuszona umierać każdego roku.
Ta jesień nie różniła się pod tym względem niczym. Ale tylko pod tym, ponieważ była zupełnie inna od poprzednich.

Jak każdy 30-letni mężczyzna, budzę się całkiem wcześnie rano i lecę do pracy, o której tutaj nie wspomnę, gdyż akurat nie ma ona w moim życiu tak wielkiego znaczenia jak pewnie powinna. Wychowałem się w małym miasteczku, a następnie przeniosłem się do innego, małego oczywiście, miasteczka. Przeniosłem się mając dość histerii rodziny po śmierci mojej młodszej siostry Agnieszki. Atmosfera była nie do zniesienia. Nigdy też nie byłem dobry w pocieszaniu kogokolwiek, tak samo jak nie znałem się na psychoterapiach, które na pewno mojej rodzinie by się wtedy przydały. Nie twierdzę, że nie przejąłem się śmiercią siostry, poruszyła mną, jak każdym, ale mówiąc szczerze nie była to osoba zupełnie zdrowa i zupełnie szczęśliwa. Miała zaledwie 13 lat, a ja 22. Nigdy nie załamałem się po jej śmierci (w przeciwieństwie do rodziców), ale bardzo mi jej brakuje.
To jednak należy do odległej, skończonej i zapomnianej przeszłości. Nie myślałem o tym.


Natomiast myślałem w miarę sporo na temat bólu fizycznego. Dodam, że nie były to przemyślenia typu:, „ale mi łeb nawala i w ogóle wszystko boli, co jest, może muszę pójść do lekarza?..."
Wysnułem, lub wyłapałem skądś, bo nie twierdzę, że to wyszło ode mnie, hipotezę, że ból jest odczuwalny tylko wtedy, gdy mu na to pozwolimy(by był odczuwalny). Sprawa polega na tym, żeby kontrolować swoje odczucia na tyle, by tego bólu w zupełności nie czuć. Ma to dużo wspólnego z przyzwyczajeniem się do bólu i oswojeniem z nim, a następnie dojściem do etapu, w którym bólu już nie ma i nie będzie, ponieważ taka informacja (o bólu) nie dociera do mózgu...Teorie poparłem faktami, a raczej długimi latami czegoś, co bez mrugnięcia okiem nazwać można zaawansowanym masochizmem. Mój szaleńczy z pozoru pomysł poskutkował… Nie była już to tylko hipoteza, a "króliczkiem doświadczalnym" byłem właśnie ja zazwyczaj. Zazwyczaj, ale nie zawsze. Przyznam, że jestem spokojny, jeśli nikt mi nie wchodzi w drogę, nie zaczepiam ludzi na ulicy i nie dźgam ich nożem. Jednak dla wrogów specjalnie nie wysilam się na głupia litość lub równie bezsensowne miłosierdzie. Co do tzw. współczucia też nie jest to moja cecha, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek uratował napadniętego człowieka, wspierał jakiekolwiek fundacje charytatywne, nie mówiąc juz nawet o tym, żeby brać w niej udział. Jestem po prostu racjonalistą. Jedni są na górze, drudzy na dnie, a inni maja jednych i drugich gdzieś i są pośrodku. Uważam, że każdy człowiek powinien martwić się wyłącznie o siebie. Takie jest życie: słabsi przegrywają, silniejsi wygrywają. Nie ma w tym żadnej filozofii, tylko suche fakty. Tak wygląda życie.
Tym bardziej zdziwiło mnie samego moje zachowanie.

W właśnie takie mokre i jak zwykle przygnębiające popołudnie wracałem z pracy. I ponieważ następnego dnia miałem dzień wolny, postanowiłem przejść się kawałek. Uliczka, na którą skręciłem, była pusta Jak się potem okazało - prawie pusta. Stąpałem wolno rozmyślając o ewentualnym urlopie i o innych rzeczach o podobnym znaczeniu. Nie posiadałem żadnych burzliwych problemów. Żyłem spokojnie, czas leciał delikatnie jak ciche i białe piórko. Mój umysł był oczyszczony. Nigdy nie miałem kłopotów z stanem psychicznym. Silną osobowość nabyłem całkiem łatwo. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
W zamyśleniu prawie wpadłem na jakiegoś mężczyznę, który w ogóle mnie nie zauważył. Tak samo jak jego kolega. Pierwszy z nich trzymał kobietę, a drugi mocno uderzał ją pięściami. Przypomniałem sobie, że na tej ulicy takie napady zdarzają się często. To nie była moja sprawa. Chciałem się, już wycofać, korzystając z tego, że zostałem niezauważony, gdy nie wiem, dlaczego spojrzałem na tą dziewczynę. Zdała mi się bardzo podobna do mojej zmarłej siostry...To wrażenie sprawiło, że nogi zrobiły mi się ciężkie jakby przyrosły do betonu. W tym samym momencie, lub o sekundę później, jeden z oprawców brutalnie zerwał koszule dziewczyny. Tego już było dla mnie za wiele. Wbrew samemu sobie kipiałem gniewem tak bardzo, że zaciśnięte pięści wylądowały na twarzy jednego z napadających, a potem na brzuchu drugiego. Następnie szybko chwyciłem pobitą dziewczynę za rękę i pobiegłem w stronę mieszkania nie puszczając jej dłoni nawet na chwile.
Weszła ze mną do środka.
-Usiądź, nie wyglądasz najlepiej-wydyszałem
Faktycznie nie tryskała zdrowiem. Posiniaczona twarz i podarta koszula upodobniły ją do ofiary jakiejś katastrofy. I już w tym momencie nie potrafiłem pojąć, dlaczego jej pomogłem. Owszem, była także podobna do Agnieszki, ale co z tego? Jakie to ma znaczenie i co mnie to w ogóle obchodzi? Dlaczego to, co chcieli tej dziewczynie zrobić wzbudziło we mnie taki gniew?
-dziękuję za pomoc, ale niepotrzebnie to zrobiłeś - powiedziała siadając
-dlaczego? -Zaskoczyła mnie. Ale nie dałem tego poznać po swoim głosie. Przyzwyczaiłem się udawać obojętność i brak zainteresowania.
-zawsze mnie bił z tym jego kolegą. Mści się, bo nie chciałam z nim być. Już prawie od roku, co jakiś czas mnie napadają i biją...
Pomyślałem sobie, że tak właśnie wygląda. Jakby ja często okrutnie bito. Biedne dziecko… Właściwie nie była nawet w wieku Agnieszki, wyglądała na dużo starszą. Zauważyłem też, ze była bardzo chuda.
-dlaczego nie wyjedziesz? -Spytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Co mnie to obchodzi? Pomyślałem.
-Już raz próbowałam, ale on mnie odnalazł. Kiedyś nie przypuszczałam, ze jest aż takim psychopatą, ale on nigdy nie odpuści. Dlatego powtarzam, ze niepotrzebnie mi pomogłeś..-Zauważyłem jak zbladła i zadrżała. Doszedłem do wniosku, że niewiele jej brakuje do utraty przytomności.
-źle się czujesz?-
-trochę kręci mi się w głowie - mówiła dziwnie wolno, coraz wolniej a po chwili jej głowa opadła na poduszkę.
Czekałem przez jakiś czas, zastanawiając się, co zrobić z tą młodą dziewczyną. Miałem nadzieję, że zaraz się ocknie, ale wszystko wskazywało na to, ze usnęła z wycieńczenia. Podniosłem, więc ją z kanapy i zaniosłem do łóżka. Była przerażająco lekka i wzbudziło to mój niepokój.Zdawało się, że wystarczy mocniej potrząsnąć, a jej kości rozkruszą się i dziewczyna rozpadnie się na kawałki.. Przykryłem kocem jej chude ramiona i wyszedłem.
Myśli krążyły mi po głowie niczym niesforne dzieci, pukające w szyby sąsiadów. Myśli były natrętne. Coś było w tej dziewczynie, nie mogłem zrozumieć jednak co, czyżby w dziwny sposób nagle obudził się we mnie instynkt ojcowski? Aż tak młoda nie była...
Nawet nie pamiętam momentu, w którym usnąłem. Sen po prostu zakradł się, cicho i niezauważalnie, zaatakował nagle. A sen na kanapie nigdy nie należał do najprzyjemniejszych.
Kolejny dzień był dziwny, całkiem obca osoba siedziała ze mną przy stole podczas śniadania. Nieśmiała i niewiarygodnie przestraszona. Czułem się głupio, jak chory pedofil, gdyż tak na mnie spoglądała (a raczej unikała spoglądania) jakbym był urodzonym świńskim i sadystycznym pedofilem. Chciałem jej powiedzieć, że nim nie jestem, ale ostatecznie nie zrobiłem tego, ponieważ tylko pogorszyłbym sprawę. Za to spytałem jak ma na imię. Odpowiedziała, że Flora i spytała o moje. Początkowo wydawało się, ze to jedyne słowa, jakie tego poranka zamienię z tą dziewczyną, jednak nagle zaczęła pytać o moje życie. Była ciekawa, nie udawała, naprawdę ją to interesowało. Najbardziej ja zainteresowały moje testy z bólem.
Rozmowa trwała jeszcze przez jakiś czas a potem Flora podziękowała mi i oznajmiła, że wraca do siebie. Gdy wyszła dzień potoczył się tak jak każdy inny mój wolny dzień i nawet zapomniałem o całym zdarzeniu. Zresztą nie było w tym nic niezwykłego. Przynajmniej z mojego punktu widzenia była zwykłą młodą dziewczyną, która zwyczajnie miała pecha trafiając na mściwego psychopatę.

Bardzo dużo czasu poświęcałem literaturze, nadrabiałem za ostatni czas, w którym czytałem niewiele. W ten sposób nie zauważyłem nawet jak minął tydzień od czasu, gdy Flora wyszła z mojego mieszkania. A skończył się tak szybko jakby ktoś w moim życiu przewinął taśmę do przodu.
Potem ją zobaczyłem. Całkiem niedaleko mojego domu przechadzała się bardzo chwiejnym krokiem. Podchodząc bliżej dostrzegałem coraz więcej szczegółów z jej wyglądu składających się w jedną, okrutnie oczywista całość. Spojrzenie Flory było zamglone i puste, szminka na ustach rozmazała się, a dłonie drżały. Upiornie blada cera i podkrążone oczy dopełniały wizerunek. Zastanowiło mnie, że wyglądała na jeszcze bardziej zmarnowaną niż wtedy, gdy ją spotkałem dopiero, co pobitą.
Nie rozpoznała mnie, choć stałem dokładnie naprzeciw niej i bardzo blisko.
-Witaj-
Zatrzymała się i wzdrygnęła mocno, gdy to powiedziałem, a następnie spojrzała wyraźnie przestraszona jednak po chwili uśmiechnęła się. Trochę niepewnie jednak ja i tak nie spodziewałem się zobaczyć na jej twarzy choćby najsmutniejszego uśmiechu.
-Co tu robisz? – Spytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
-Nic. Chodzę sobie. Wczoraj uciekłam z domu- Powiedziała to tak jakby było to zupełnie normalne i stanowiło zwyczajną kolej rzeczy.
-A gdzie teraz mieszkasz? Masz gdzie pójść?-
Przez chwilę milczała jakby rozważając nad odpowiedzią. Ale ja już znałem odpowiedź zanim skończyłem zadawać pytanie. Nie odezwałem się jednak, ponieważ postanowiłem sprawdzić, czy skłamie czy może się przyzna.
-Nie- szepnęła wreszcie i opuściła wzrok na chodnik-ale to nic.
-Możesz zostać u mnie na jakiś czas, ale tylko na jakiś czas-.
-Dzięki, ale chyba jednak nie - znów spojrzała na mnie w ten sposób jakby mnie oskarżała w myślach, ze chcę ją wykorzystać. Ponownie poczułem się głupio. Byłem także urażony za to spojrzenie i rozdrażniony. Wzruszyłem więc tylko ramionami i pożegnałem się z nią, w głębi duszy ciesząc się, że za chwilę już nie będę zmuszony znosić tego jej przemilczanego podejrzenia. Jej negatywne osądzanie moich intencji było dla mnie przykre.
Poszedłem w stronę mojego domu nie spiesząc się, ale i nie oglądając się za siebie.
Nie minęła nawet godzina, od kiedy wróciłem do siebie, a usłyszałem dzwonek do drzwi. W drzwiach była Flora. Przyznam, że zaskoczyła mnie, nie spodziewałem się, że jednak zmieni zdanie. Spytała czy propozycja jest nadal aktualna. Pokiwałem głową i wpuściłem ją do środka. Zamykając drzwi dostrzegłem jeszcze za nimi ostatnie już listki na drzewie przy drodze trzymające się gałązek resztką sił. Już niedługo wszystkie liście miały zupełnie opaść i pozostawić nagie drzewa. Jesień zadomowiła się już na dobre.

-Twoi rodzice pewnie się martwią- nawet na mnie nie spojrzała, gdy to powiedziałem i nic nie wskazywało by te słowa wywarły na niej jakiekolwiek wrażenie
-mam 18 lat i to moja sprawa a nie ich, a tak poza tym zostawiłam list na stole-
-i myślisz, że ten list ich uspokoi? Że nie będą się martwić?- Spytałem, nie ukrywając gorzkiego uśmiechu.
Przechadzaliśmy się akurat po mojej ulubionej ulicy, spokojnej, położonej blisko parku, gdzie każdy kąt przynosił zazwyczaj miłe wspomnienia.
-Tak-odpowiedziała jakby naprawdę nie zauważyła ironii w moim głosie. Ale ja byłem pewny, że tylko udawała, że nie zauważyła.
-Myślałaś kiedyś nad tym, jakby twoje dziecko po prostu sobie uciekło z domu?-
-Nie mam dziecka-
-No tak- zatrzymałem się na chwilę, –ale być może kiedyś się to zmieni, a wtedy…-
-Nie zmieni się.-Przerwała mi- Jestem bezpłodna
Powiedziała to tak beztrosko, że prawie się zachwiałem. Wszystko wskazywało na to, ze nie przejmowała się tym faktem. Jednak w tak młodym wieku naprawdę jeszcze nie jest to problemem i raczej nie przeszkadza.
Już chciałem powiedzieć, że może przecież w przyszłości zdecyduje się na adopcję dziecka, ale doszedłem do wniosku, że to bez sensu. Błędne koło. Nie o to chodziło, żeby odpierała moje stwierdzenia.
-Ucieczka nie jest wyjściem. To nie jest dobry ratunek przed bólem. Uciekając pozostawiasz po sobie całą masę takiego bólu, z którym teraz muszą żyć twoi rodzice i przyjaciele. Ale twój ból i tak idzie z tobą i chyba dobrze o tym wiesz. Pozostawiasz go po sobie, ale on od ciebie nie odejdzie, po prostu rozrasta się także na innych.
Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu. Nie miałem zamiaru odezwać się, dopóki ona tego nie zrobi. Postanowiłem dać jej czas.
-Ty nie czujesz bólu…Znasz lekarstwo na to. Możesz mi pomóc? Ja też… już nie chce czuć.-
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Myślałem i myślałem jednak nie mogłem podjąć jakiejkolwiek decyzji i jakkolwiek zareagować na to.
-wracajmy już. Jutro muszę wstać wcześnie do pracy. Potem o tym pogadamy.-
Kiwnęła głową.

To samo pytanie zadała mi, gdy wróciłem z pracy. Tym razem wiedziałem już co odpowiedzieć.
-Tylko ty sama możesz sobie pomóc -
-Nie wiem jak…ja nie umiem. Po prostu powiedz mi. Opowiedz mi dokładnie i po kolei wszystko-
Powiedziałem jej wszystko tak jak chciała, a nawet zapisałem na kartce razem z rozpisałem na godziny, dni i miesiące. Nie uważałem tego za dobry pomysł dla tak młodej dziewczyny, ale jakie to miało znaczenie? To jej życie i jej rozwiązania, w które i tak zbyt dużo ingerowałem.
To nie była moja sprawa.
Ani razu nie testowała swojego bólu przy mnie. Nigdy. Byłem jej za to wdzięczny, że robiła to wtedy, gdy byłem w pracy lub gdzieś wychodziłem. Wracając do domu starałem się nie patrzeć na to jak z każdym dniem jej oczy traciły blask, stawały się matowe i bez wyrazu. Lekarstwo, które wybrała wcale jej nie leczyło. To ją niszczyło. Prawie ze mną nie rozmawiała i strasznie często leżała no łóżku nie poruszając się wpatrzona w szary sufit…
Nie mogłem się nawet domyślać, o czym myślała… Zamknęła się w sobie. Co mogło być przyczyną? Testy z bólem? Czy może stało się coś, co sprawiło całkowite odizolowanie się Flory? Zmieniała się, każdego dnia zdawała się starzeć i jeszcze bardziej chudnąć.
A potem, gdy minęły te dziwne dla nas obojga dni pojawiła się w moim pokoju i oznajmiła, że chce ze mną porozmawiać.
-to było naprawdę miłe z twojej strony, że pozwoliłeś mi się u ciebie zatrzymać. Dziękuję. Za pomoc także.- Powiedziała siadając.
Wiedziałem już, co powie dalej. Nie musiała nawet dokańczać.
-Moja koleżanka…zaprosiła mnie do siebie...Jako lokatorkę-
Czułem, że kłamie. Nie mogłem jednak pojąć, dlaczego.
-Cieszę się. Więc wszystko w porządku?-
-Tak. Jeszcze raz dziękuję za wszystko- gdy to powiedziała zauważyłem jej bagaże ustawione i czekające na nią przy drzwiach.
-Powodzenia-odpowiedziałem tylko.
Przez chwilę była jeszcze ze mną w niewielkim salonie. Pamiętam, że światło z okna padało dokładnie na ścianę z obrazami. Pamiętam, że milczałem i ona też, a w tym milczeniu nie było zdenerwowania i przykrości. To było nasze bezgłośne pożegnanie. Milczące pożegnanie przyjaciół, którymi nawet nie zdążyliśmy się dla siebie stać. Wiele razy potem, przywoływałem w wspomnieniach tą chwilę naszego cichego porozumienia. Gdy tak siedziała, w jej oczach tlił się malutki płomień. Próbowali ją złamać, ale im się nie udało. Nagięli ją, ale nie złamali. Jeszcze lśniła w tej dziewczynie malutka iskierka nadziei.
Na zawsze zapamiętałem też obraz, w którym podniosła się z krzesła i znikła za drzwiami, a za oknem było widać już tylko jej powiewający na wietrze długi, zielony płaszcz.
Wyszła.

Uliczki były brudne i mokre, mimo to nie puste. Na każdej z nich przemykały cienie ludzi z parasolami. Nie widziałem ich twarzy, ukrytych za kroplami spływającymi z nieba w tę zimną noc. To był 27 listopada.
Były uliczki też na tyle brudne, niebezpieczne i stare, że mało kto sie w nie zapuszczał. Skręciłem w jedną z takich.
Nie wiem dlaczego. Nie wiem, dlaczego tam poszedłem, dlaczego akurat tam i dlaczego właśnie tam leżała ona.
Jej długie włosy falowały, w kałuży wzburzonej przez nasilający się deszcz.
W jej otwartych oczach odbijał się blask księżyca…i nic więcej. Nie było tam już życia. Klęcząc obok kałuży trzymałem ją w ramionach i myślałem o malutkiej iskierce nadziei w jej oku, którą widziałem niegdyś. Ta iskierka ledwo żyła, a ktoś brutalnie ugasił ten płomyk zalewając wszystko pustym i drążącym chłodem. Zamknąłem jej oczy. Ich błękit miał już nie dostrzec niczego.
Pobili ją na śmierć. Czy się bała? Czy czuła ból? Przytuliłem ją, zdając sobie jednocześnie sprawę z bezsensowności tego gestu. Już za późno.
Starsi ludzie umierają w jesień. Pomyślałem. Mój boże! Ona miała tylko 18 lat... Nawet nie miała szansy poznać pozytywnych stron życia.
Poczułem, że przez te myśli coś we mnie w środku pęka. Jakaś dziwna lodowa skorupa, pod którą kryła się mała istotka...Poczułem, że to wszystko cholernie niesprawiedliwe.
Krople deszczu mieszały się na mojej twarzy z łzami i już nie wiedziałem, co jest czym.
Zrozumiałem, że ona wcale nie chciała przestać czuć bólu. Uzmysłowiłem sobie także, że byłem odpowiedzialny z Florę po tym jak ją uratowałem, gdy była bita. Nie wiedziałem tego, nie przemknęło mi to nawet wcześniej przez głowę.
Tak samo jak nie wiedziałem, kim była, jak umarła i dlaczego.Czy mnie nienawidziła? Nawet tego nie wiedziałem...
Kiedyś nigdy nie uwierzyłbym, że taka młoda osoba mogłaby mnie czegoś nauczyć. A jednak tak właśnie się stało. Oszukiwałem się, sądząc, ze mój świat jest jasny i otwarty. Okazało się, że nie znam samego siebie. To nie była zmiana to było wydobycie na światło dzienne swojego prawdziwego oblicza. To było wyzwolenie.
Jednocześnie ten straszny żal, że nie byłem naprawdę przyjacielem dla niej.
W moim umyśle przeistoczyła się w świetlistą, niemożliwą do uosobienia tajemnicę.
Czy mnie nienawidziła? To pytanie wciąż wracało i dręczy mnie od długich lat, które minęły już od tamtego czasu. Nigdy nie poznam odpowiedzi.

Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły