Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Egzamin

I znowu zawaliłem egzamin! Co prawda część teoretyczna poszła mi wyśmienicie – zdobyłem maksymalną ilość punktów, ale cóż z tego, jeśli oblałem na placu. Nie sądzę, aby było to winą mojego lenistwa bądź niestarannych przygotowań, ja po prostu mam pecha.
Wraz ze mną do egzaminu przystąpiła trójka moich przyjaciół – Piotr, Zachariasz i Nun. Piotr zdawał jako pierwszy i bał się egzaminu najbardziej z nas czterech. Jednak gdy egzaminator otworzył pierwszą z siedmiu pieczęci i przywołał Piotra zwyczajowym hasłem: „Przyjdź”, w mojego nieśmiałego kolegę wstąpił duch bojowy. Bez lęku podbiegł do przeznaczonego dla niego konia, (a zaprawdę powiadam wam – była to wyjątkowo paskudna bestia) pogładził go pieszczotliwie po białym pysku i bez trudu wskoczył na jego grzbiet. Wszyscy trzej patrzyliśmy w osłupieniu na to, z jaką precyzją i łatwością Piotr kieruje zwierzęciem. W jego wykonaniu jazda po łuku, parkowanie prostopadłe i równoległe to po prostu poezja! Egzaminatorzy byli równie zachwyceni techniką jazdy Piotra, co i my. Dostał od nich maksymalna ocenę, i na znak tego, że należy już do grona profesjonalnych jeźdźców – wieniec i łuk.

Po Piotrze przyszedł czas na Zachariasza. Wraz z Nun’em trzymaliśmy za niego mocno kciuki – gdyż było to już jego dziesiąte podejście. Zachariasz to taki pechowiec jak i ja – albo dostanie na egzaminie złośliwego konia, albo jakimś głupim słowem wzbudzi niechęć egzaminatorów, albo też popełni zupełnie prosty błąd, który zdyskwalifikuje go już na wstępie. Tym razem jednak Zachariaszowi poszło nadzwyczaj gładko. Co prawda miał trochę problemów ze wskoczeniem na siodło, jego tusza nie pozwala mu wykonywanie szybkich i wdzięcznych ruchów, no ale najważniejsze, że mu się udało. Krępy konik barwy ognia, na którym Zachariasz zdawał egzamin wykazywał sporą chęć współpracy – skręcał, gdy potrzeba było skręcić, cofał się, gdy należało się cofnąć i wszystkie figury wykonywał z niezwykłą gracją. Wyglądało to jakby wierzchowiec kierował jeźdźcem, a nie jeździec wierzchowcem. Myślę, że egzaminatorzy byli tego samego zdania, bo noty, które wystawili Zachariaszowi, nie należały do najwyższych. Były jednak wystarczająco wysokie, aby chłopak zdał egzamin. Szkoda, że nie widzieliście promieniejącej radością twarzy Zachariasza, gdy odbierał z rąk egzaminatorów certyfikat zaliczenia kursu oraz miecz – symbol przynależności do jeźdźców wojny.
O wynik egzaminu Nun’a byłem zupełnie spokojny – mój przyjaciel to urodzony jeździec. Nun umie zrobić z każdym koniem, co mu się żywnie podoba, zwierzęta słuchają go jak zaczarowane. Jak przypuszczałem, Nun nie miał najmniejszych problemów z zaliczeniem jazdy na placu. Czarny ogier, na którym przyszło mu jechać, starał się ze wszystkich sił przypodobać się dosiadającemu go chłopakowi. W rezultacie Nun zdał egzamin z wyróżnieniem. Kiedy szedł odebrać dyplom i wagę, długo patrzyłem za nim z zazdrością.
O tym, że nie zdam, wiedziałem już w momencie, kiedy zobaczyłem przeznaczonego mi wierzchowca. Przeraźliwie chuda i trupio blada szkapa najpierw złośliwie gapiła się na mnie, kiedy do niej podchodziłem, a później próbowała capnąć mnie pożółkłymi zębiskami za rękę, gdy jej dosiadałem. Zupełnie nie umiałem nad nią zapanować, konisko nie słuchało ani cugli ani ostróg. Stało sobie po prostu spokojnie nie słuchając żadnych z moich poleceń. Egzaminatorzy patrzyli na mnie jak na ostatniego frajera.

Po dziesięciu minutach, kiedy straciłem już wszelką nadzieję i postanowiłem zsiąść z przeklętego konia, ten drgnął, jakby przez jego ciało przeszedł prąd elektryczny i znienacka ruszył przed siebie. Próbowałem powstrzymać szkapisko, ale na nic się to nie zdało – z każdą chwilą nabieraliśmy prędkości! W uszach świszczał mi wiatr kosmicznych przeciągów, mijaliśmy w wielkim pędzie planety, gwiazdy i meteoryty, zmierzając wprost ku „zakazanej” planecie – Ziemi. Z przerażeniem zamknąłem oczy i przywarłem do końskiej grzywy, gdyż dotarło do mnie, że za chwilę się rozbijemy, lub zostaniemy spaleni przez atmosferę ziemską. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się ze mój koń zwalnia tempo i przechodzi w kłus, a pode mną rozpościera się krajobraz planety, znany ze slajdów, które Gabriel pokazywał nam na lekcjach geografii. Ziemskie powietrze nie wypaliło mi płuc, mogłem w nim swobodnie oddychać!
Przez chwilę kłusowalismy wśród chmur, obserwując piękny zielono-błękitny krajobraz pod nami, po czym powoli wzbiliśmy się na powrót do góry. Tym razem złośliwe bydlę dało sobą kierować i było łagodne jak baranek. Po powrocie do ośrodka czekały mnie oczywiście nieprzyjemności – próbowali mnie oskarżyć o uprowadzenie pojazdu egzaminacyjnego. Na szczęście wstawił się za mną sam kierownik i obyło się bez płacenia kary. Egzaminu, rzecz jasna, znowu nie zdałem i na osłodę zostało mi tylko wspomnienie szalonej jazdy i piękna Ziemi. Chciałbym tam kiedyś jeszcze wrócić, ale tym razem z wycieczką autokarową, a nie na grzbiecie szalonego konia. Najbliższy turnus planowany jest na 11 września.
Komentarze
Stary_Zgred : Ależ dobrze że zwróciłaś na to uwagę - uważniej się swojem...
mrum : Hah - akurat główny bohater robił licencję na jeźdźca śmierci...
Stary_Zgred : (..)- nabralam podejrzen, ze skoro komisja dopuscila sie tak razacej niesprawiedl...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły