Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Tiamat - Wildhoney

Tiamat, Wildhoney Mamy piękną, polską jesień, ledwo Wszystkich Świętych minęło, a już śnieg sypie. Taka pogoda nastraja człowieka do odśnieżenia z kurzu paru klimatycznych krążków. Tym razem padło na Tiamat i ich magnum opus "Wildhoney". Najlepszy jest fakt, że nigdy nie przepadałem za tym zespołem, ale akurat ten album przyswajam. Totalne pożegnanie z death metalem, mżonki doomu gdzieś się jeszcze obijają i tylko ubarwiają klimatyczną muzykę Tiamat. Zawartość "Wildhoney" nie określiłbym mianem gotyku, pomimo tego, że jest bardzo klimatyczna i hipnotyzująca. Napisałem o mżonkach doomu, ale bliżej jest Tiamatowi mimo wszystko do doom metalu niż do gotyku.
 
Po ładnym intro z ćwierkaniem ptaszków wchodzi brutalny, brudny riff do "Whatever that hurts" - moim zdaniem najlepszego numeru na płycie. Wokal nabrał ogłady - dalej jest to krzyk na pograniczu stękania, ale nie jest tak irytujący jak na "Clouds" - wręcz przeciwnie - potęguje smutne wrażenie muzyki. Kolejny utwór "The ar" pokazuje już zupełnie inne wykorzystanie instrumentów klawiszowych aniżeli zespół robił to dotychczas. Jest więcej przestrzeni, piękna, nie są to już jakieś bezsensowne "plamy", klawisze stanowią integralną część muzyki Tiamat i to one nadają największy ton muzyce. Co ciekawe - za klawisze odpowiedzialny był Waldemar Sorychta - muzyk Grip Inc. oraz producent płyt Tiamat! Po krótkim przerywniku w postaci "The 25th floor" otrzymujemy klasyczny numer kapeli - "Gaia". Utwór oparty na pięknej, delikatnej partii klawiszy, pięknych pejzażach gitarowych... tyle, że wokal Edlunda natarczywie kojarzy mi się z... Michałem Wiśniewskim - "czerwonym demonem" polskiej sceny muzycznej!!! "Visionare" to takie połączenie "Whatever that hurts" i "Tha ar". Na uwagę zasługuje jeszcze hipnotyczny "Do you dream of me" oraz totalnie ospały, przydługawy "Pocket size sun", który jako kończący płytę psuje dobry wizerunek albumu.

"Wildhoney" jest na pewno niepodważalnym klasykiem, albumem pomostowym pomiędzy tym co zespół grał przedtem, a tym co będzie grał potem. Jest też najlepszym albumem zespołu, choć znalazłem kilka rzeczy, do których można  byłoby się przyczepić, jak choćby aż 3 przerywniki na 7 normalnych kawałkach. Momentami muzyka wydaje się być zbyt "nadęta" i patetyczna, ale trzeba wyraźnie zaznaczyć, że jest piękna.

wydawca: Century Media (1994)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły