Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Paradise Lost, Soen - Mega Club, Katowice (18.10.2012)

Paradise Lost, Soen, Katowice Mega ClubNie będę ukrywał, że z niecierpliwością oczekiwałem tego koncertu. Raz, że dawno, dawno, a nawet bardzo dawno nie widziałem Nicka Holmesa i spółki na żywo, dwa - ostatnia płyta zespołu po prostu wbiła mnie w ziemię (oczekiwałem więc co najmniej dobrego występu) i trzy – bardzo chciałem zobaczyć jak na scenie zaprezentuje się nowo poznany przeze mnie szwedzki Soen (z byłym perkusistą Opeth, niejakim Martinem Lopezem w składzie).
Koncert Szwedów rozpoczął się niemalże punktualnie. Nie ma co ukrywać, że inspiracją dla tego sympatycznego kwartetu był amerykański Tool. Zespół z USA z Maynardem Jamesem Keenanem na czele dla nie jednego bandu na świecie jest wzorem do naśladowania, jednakże jak na razie tylko Soen zbliża się poziomem wykonawczo kompozycyjnym do oryginału.

Koncert w/w czwórki trwał dokładnie 45 minut, przez które fan tego rodzaju brzmień nudzić się po prostu nie mógł. Zespół jak na razie może poszczycić się jednym pełnym albumem „Cognitive” wydanym przez fińską Spinefarm Records w lutym tego roku. 3 kwadranse dane tej formacji zostały przez nich wykorzystane w stu procentach. Muzycy z kraju trzech koron zaprezentowali się publiczności (której to liczba z każdą minutą rosła) bardzo dobrze, utwory z „jedynki” zabrzmiały o wiele lepiej niż na płycie (nie umniejszając producentom krążka). Dało się zauważyć wysokie umiejętności poszczególnych muzyków, czego oczywiście nie może zabraknąć u osób pragnących grać muzykę progresywną. Zespołowi, który po raz pierwszy (mam nadzieję, że nie ostatni) grał w naszym kraju udało się stworzyć bardzo fajny muzyczny klimat, na dowód czego ludzie, mimo że to był tylko (a moim zdaniem, aż) support, słuchali muzyki Soen w skupieniu i zaciekawieniu.

Wszystko tego wieczoru odbywało się zgodnie z planem organizatora, toteż Szwedzi musieli opuścić scenę około 20:20 i tak też się stało. Teraz nie pozostało nic innego, jak czekać na gwiazdę wieczoru – Paradise Lost.

Z minuty na minutę rosły nawoływania publiczności oczekującej z niecierpliwieniem na pojawienie się kwintetu z Halifax. Za kwadrans 21 zespół pojawił się na scenie i od razu został powitany gromkimi brawami przez zgromadzonych w katowickim Mega Clubie fanów, których to liczba wzrosła w międzyczasie dość znacznie. Od razu, niejako z wejścia zagrali „Widow” z płyty „Icon”, która przez wielu fanów jest uznawana za najlepszą w ich dorobku. „Honestly In Death” i „Erased” to kolejne dwa kawałki, które legenda sceny zaprezentowała na deskach Mega Clubu. Widać było, że zespół pomimo upływu lat prezentuje się naprawdę dobrze. Dalej poszło „Enchantment” z mojego ulubionego krążka Paradisów „Draconian Times” i jak się dalej okazało był to niestety jedyny reprezentant tej płyty. Energiczny „Soul Courageous” był pierwszym utworem z albumu „One Second”, który został nieco zrugany przez „starych” fanów PL. Po kilku starociach nie mogło być inaczej – „In This We Dwell” to kolejna porcja doskonałej i pozytywnej energii, tym razem z najnowszego wydawnictwa grupy – „Tragic Idol”. Następnie „Praise Lamented Shade” - numer z wydanego w 2007 roku „In Requiem”. Gdy tylko Gregor zaczął wygrywać pierwsze dźwięki następnego kawałka, publika oszalała, gdyż był nim przebój i jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów PL, mianowicie „Pity The Sadness” z fantastycznego „Shades Of God”. Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć, a tu kolejny hit. Tym razem było to „As I Die” z tego samego albumu. Niestety ja osobiście poczułem lekkie rozczarowanie i nie chodzi tu o wybór następnego kawałka, co jego wykonaniem. Stało się tak albowiem ten utwór, który może uchodzić jako reprezentatywny został nieco skaszaniony przez to, że został zagrany za szybko, a to z kolei spowodowało, że stracił swój klimat. Jest to oczywiście moje subiektywne odczucie, ktoś, kto był na koncercie, może mieć na ten temat inne zdanie i ma to tego pełne prawo. Dalej zespół zaprezentował dwie kompozycje tytułowe kolejno z albumów „One Second” i promującego właśnie tą trasą „Tragic Idol”. Powoli, bo powoli, ale widać było lekkie zmęczenie pojawiające się na twarzach Anglików. Niby pora nie była za późna, ale ten zasłużony dla muzyki band już swoje lata ma.
Nick zapowiedział ostatni utwór – „The Enemy” ze wspomnianego wyżej krążka „In Requiem”. I to miał być koniec, ale publiczność swoimi krzykami i nawoływaniami nakłoniła synów Albionu do powrotu na scenę. Pierwszym z czwórki bisów był utwór z płyty, którą rozpoczęli – „Embers Fire” – czysta muzyczna poezja. Potem było szybkie i melodyjne „Fear Of Impending Hell”, po nim „Faith Divides Us - Death Unites Us” z wydawnictwa o tym samym tytule i na sam koniec „Say Just Words”.
Więcej bisów ku niezadowoleniu publiczności niestety nie było. Ja osobiście czułem pewien niedosyt odnośnie setlisty, jak i czasu trwania występu Paradise Lost. Ludzie, z którymi dane mi było porozmawiać po występie podzielali moją opinię na ten temat, jednakże całość oceniali, podobnie jak ja, pozytywnie.

W kolejnym polskim klubie dało się zauważyć brak jakiegokolwiek profesjonalizmu ze strony „ochrony’. Brak sprawdzania wchodzących to raz, a dwa - osoby chcące otrzymać autograf od swoich idoli (mam na myśli PL) zostali takiej możliwości pozbawieni, więc rozgoryczeni zaistniałą sytuacją opuszczali lokal.

Drugi negatywny aspekt tej imprezy nie leżał tym razem po stronie organizatora, a ludzi nie umiejących się zachować podczas trwania koncertu. Rozumiem zjawisko stage divingu, ale to, co wyczyniało dwóch czy trzech przedstawicieli płci męskiej, to już istna przesada.
Akrobatykę uprawia się na sali gimnastycznej, a nie podczas metalowego koncertu.

Generalnie – dobry koncert starych wyjadaczy i świetny debiut nowej formacji Soen, o której mam nadzieję jeszcze nie raz usłyszymy.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły