Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Beauty and the Beast

Dawno temu... Wiosną z dalekiej wyprawy wracał do swego domu pewien starszy mężczyzna. Spieszył się, bowiem tęsknił mocno do swych córek, które czekały w domu.

Noc zastała go w pobliżu tajemniczego zamku. Ogromna budowla była odpychająca, jednak niczym światełko w mroku, rozświetlała ponurą atmosferę niezwykłej urody róża, rosnąca na dziedzińcu zamku. Dopiero niedawno ostatnie śniegi stopniały, a ona obsypana już była mnóstwem białego, skrzącego się kwiecia, jakby odchodząca zima pozostawiła na pamiątkę ten kwiat zamknięty w lodowym krysztale.

Podróżnik otrzymał serdeczną gościnę na zamku. Zostało mu jednak zastrzeżone, że krzewu na dziedzińcu nie wolno dotykać. Ale świtem, tuż przed odjazdem, stary człowiek zawahał się chwilę przy białej róży.

W nadziei, że postępek nie zostanie zauważony, zerwał niewielki kwiatek z krzewu i schował dla swej najmłodszej córki. I tak ściągnął nieszczęście na siebie i na swoich bliskich. Czyjeś czujne oczy dojrzały bowiem uczynek starca i nie uniknął on kary. Został zmuszony do złożenia przysięgi, że swoją córkę, dla której przeznaczony był kwiat, przyśle na zamek, by przez rok służyła jego panu. Gdyby człowiek nie dotrzymał słowa, wkrótce spotkałaby okrutna śmierć wszystkich jego bliskich.

Niedługo później nieszczęsna dziewczyna przekroczyła zamkową bramę, ze szczytu której szczerzyły do niej kły kamienne harpie...

W mroku dziedzińca połyskiwała biała róża...

Wieczerza przygotowana była w ogromnej sali, której strop i odległe kąty ginęły w migotliwym cieniu. Długi stół, nakryty do wieczerzy, otulało ciepłe światło świec z wieloramiennych kandelabrów. A dziewczyna czekała...

I wtedy wszedł. Wysoki, czarnowłosy i ... straszny. Dziewczyna stała i wpatrywała się z przerażeniem. To nie był zwykły człowiek. Wysoki, aż ogromny. W szerokich ramionach musiała się kryć siła tura... Ciemna, prawie czarna skóra przywodziła na myśl diabła, spiczaste uszy bestię... Trójkątna twarz i ostre kły - drapieżnika... W tej ponurej twarzy połyskiwały czarne jak węgle oczy, których spojrzenie przeszywało na wskroś... Grzywa czarnych włosów porastała nawet kark i spływała długą kaskadą aż na plecy.

Podszedł bliżej, spojrzał na dziewczynę z góry. A ona miała wrażenie, że zapada się w milczące studnie czarnych oczu...

Półczłowiek, półbestia...Bestia...

Mijały dni i tygodnie. Dziewczyna nie drżała już przy każdym pojawieniu się półczłowieka, a głos przy rozmowie miała spokojniejszy. Czasami spędzali dużo czasu razem, rozmawiając czy spacerując. Dalian nigdy jej nie dotknął, a czasami zostawiał ją samą przez wiele dni. I po pewnym czasie zauważyła, że brakuje jej jego obecności, chociaż wciąż napawał ją nieokreślonym lękiem. Był gwałtowny, porywczy. Chociaż nigdy nie podchodził do dziewczyny blisko, jakby się wahał, to czasem, gdy patrzył na nią, w jego oczach tliło się... coś...

Jakie myśli ukrywał przed nią... i przed samym sobą?...

Natknęła się na kota. A właściwie kociaka. Siedział skulony, zabiedzony, obojętny na wszystko. Mały opuszczony kotek. Żal jej się go zrobiło, chciała go zabrać i Dalian jej nie zabronił. Jednak kociak był chory, szybko zabrała go śmierć. Strasznie dziewczyna płakała nad nieruchomym ciałkiem. Lecz później... Pewnego ranka obudziło ją miękkie dotknięcie na twarzy. Obok niej, na poduszce, siedział mały kotek i wpatrywał się w nią wielkimi, zielonymi oczami. Drgnęła. Dopiero teraz zauważyła Daliana siedzącego w cieniu, w kącie. A kociak smyrgnął z łóżka na podłogę, zadzierając wysoko ogonek podbiegł i z ufnością wdrapał się na kolana mężczyzny. Dalian pogłaskał zwierzątko po łebku wielką dłonią. "Podoba ci się malec?" spytał tylko. Oczywiście, że jej się podobał. Po krótkim wahaniu podeszła powoli do mężczyzny i sięgnęła po kotka. Dotknęła dłoni półczłowieka, niechcący. Poczuła gorące muśnięcie. Po raz pierwszy... Zadrżała. Przytuliła do siebie futrzaste ciepłe ciałko kotka.

A serce biło jej w piersi tak mocno... przestraszyła się, że zaraz pęknie...

Siedzieli razem w ogrodzie. Kociak szalał na trawie goniąc migoczące plamy jesiennego słońca, a był tak rozkoszny, tak komiczny, że dziewczyna po raz pierwszy od wielu miesięcy, po raz pierwszy od czasu swego przybycia na zamek, roześmiała się. Zapomniała o swym przeznaczeniu, o strasznym towarzyszu siedzącym niedaleko. Jej beztroski śmiech niósł się po ogrodzie.

Niespodziewanie Daliana ogarnęła fala ciepła i niedawno dopiero poznanego uczucia - czułości. Zapragnął objąć dziewczynę, pochwycić w ramiona... Kierowany tą nagłą falą uczuć podszedł... Zbyt gwałtownie. Dziewczyna drgnęła, śmiech zamarł, a w szeroko otwartych oczach pojawił się nikły błysk strachu. Nikły, ale jednak. I tak półczłowiek zatrzymał się nagle, a w sercu poczuł zimne ukłucie zawodu. Z krzywym, ironicznym uśmiechem spuścił wzrok. Śmiał się z siebie... Nigdy nie będzie jego, nigdy, nigdy, nigdy... Jest tylko potworem! Co on sobie wyobrażał? Z sercem nagle zziębłym i z burzą myśli szalejącą w głowie odwrócił się.

I odszedł...

Już wkrótce, gdy jesień powoli ustępowała zimie, mglistym świtem na dziewczynę czekał na dziedzińcu zaprzęgnięty powóz. I Dalian tam ją poprowadził. Podał kociaka, a ona przyjęła zwierzątko z wahaniem. Nie wiedziała, co ma myśleć. Była zdziwiona i zaskoczona, wciąż nie rozumiała... Jest wolna? Jak to się stało? Usadowiła się w powozie nie mówiąc ani słowa. Jeśli nieopatrznym słowem zerwie ten czar i spełnienie marzenia o powrocie do domu odpłynie... Niedowierzanie, lekkie wahanie. Coś było nie tak, jakiś niepokój uwierał jej duszę, lecz myśli były zbyt rozbiegane by móc się w tej chwili zastanawiać nad jego źródłem. Usiłowała to wszystko ogarnąć, złożyć w całość, lecz nie potrafiła. A Dalian niewiele mówił, nie patrzył też na nią, nie patrzył w oczy. Z jego twarzy, stężałej, nie dało się nic odczytać.

Kazał pognać konie. Zarżały, smagnięte batem. Powóz ruszył. Obejrzała się. Dopiero wtedy, po raz pierwszy tego ranka, podniósł na nią wzrok. Twarz półczłowieka była poszarzała i nieruchoma, jakby wykuta w kamieniu, lecz jego czarne oczy płonęły.

Sylwetka mężczyzny szybko stapiała się z szaromglistym tłem poranka. Tylko te oczy, wpatrujące się w dziewczynę...

Wciąż gorzały czarnym płomieniem...

Mógł ją mieć, mógł ją zatrzymać... Nie... Wiedział, że to nieprawda. Pierwszy raz w życiu miał okazję nie być sam, ale... nie chciał w ten sposób. Nie potrafił znieść tego cienia, który pojawiał się w oczach dziewczyny, gdy patrzyła na niego. Mógł ją kochać, mógł ją obsypywać prezentami, ale ona nigdy nie byłaby naprawdę jego. On był dla niej tylko dziwadłem. Wciąż pozostawał tylko półczłowiekiem...

Stał i patrzył, jak stukot końskich kopyt unosi dziewczynę w dal. I czuł, że zimna mgła snująca się po dziedzińcu powoli wdziera się do jego duszy... Jak dobrze mu znany...

...chłód pustki...

Minęła jesień, minęła zima... Wszystko wokół dworu zieleniło się i tryskało radością z przebudzenia. I róże, róże zakwitły... Dziewczyna stała nieruchomo, a przed nią pysznił się przepiękny kwiat. Lecz pomimo jego wysiłków ona nie zauważała go. Przed oczyma miała inną różę, różę rosnącą daleko stąd, na zamkowym dziedzińcu. Pamiętała ją, jak kwitła zeszłej wiosny. Najpiękniejsza na świecie róża, którą niegdyś przeklęła, która stała się przyczyną jej niedoli. Lecz teraz wszystko minęło...

Czy teraz też tam kwitnie?

Radość z powrotu córki szybko przytłumił niepokój. Dziewczyna przygasła. Gdy popadała w długie zamyślenie, jej wzrok błądził gdzieś daleko. Czasem ojciec znajdował ją w ogrodzie, gdy stała i nieruchomo patrzyła w dal. Zawsze w tym samym kierunku.

A ona już wiedziała. Zrozumiała. Ten niepokój, który gnębił ją w dniu wyjazdu... Ten smutek, który ją ogarnął gdy pozostawiała za sobą niknący w mglistej dali zamek...

I te czarne, płonące oczy...

Późną wiosną ponownie wsiadła do powozu. I odjechała. Odjechała tam, dokąd wciąż podążały jej myśli, dokąd wiodła ją nieznośna tęsknota.

Do niego, do którego ciągnęło ją serce...

-----------

Mrok komnaty rozświetlał tylko blask ognia płonącego na kominku. Przy nim, odwrócony tyłem do dziewczyny siedział Dalian, a pomarańczowy blask lśnił w jego czarnych włosach.

"Dalian?..." Powoli, z wahaniem odwrócił się. Przestraszyła się. Był zapadnięty w sobie, zmarnowany, wymęczony. I pijany. Bardzo pijany. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na dziewczynę, długo się jej przyglądał. A ona czekała. Wypuściła kota z rąk, zwierzak czujnie zaczął się rozglądać. Dziewczyna podeszła do mężczyzny. Chciała mu wszystko powiedzieć... Wyzna mu teraz wszystko... Uśmiechnęła się łagodnie. A w oczach Daliana błysnęło szaleństwo. Zamroczony miesiącami zapijania smutku ujrzał wykrzywioną w ohydnym grymasie twarz.

Skoczył ku niej, dłonie zacisnął na szyi dziewczyny. Stalowy uścisk przygiął ją do ziemi, wytrzeszczyła w panice oczy bezskutecznie próbując rozluźnić dłonie dławiące jej oddech. "Drwisz?!! Przyszłaś tu, by pokazać mi swoją pogardę?!!" Dalian poderwał się, szarpnął, dziewczyna z głuchym stęknięciem uderzyła plecami w ścianę. Zachwiała się oszołomiona. "Dalian..." Ale on przytrzymał ją, "Zmażę ci ten pogardliwy uśmiech, słyszysz?!!!" Z głośnym klaśnięciem padł cios. Siła rozpędu obróciła dziewczynę, uderzyła bokiem czoła w kamienny mur. "Po co wróciłaś, suko? Zabrakło ci mojego majątku? Dla ciebie jestem tylko potworem, ale dla pieniędzy oddasz się takiemu wyrzutkowi, prawda?!! Prawda?!!!" Szarpnięcie za włosy rzuciło dziewczynę na podłogę. "Jesteś dziwką!!! Wiesz co ja robię takim jak ty?! Pokażę ci, pokażę..." wycharczał nad nią. Rozszarpał suknie. "Dalian..." Bezlitosną ręką chwycił dziewczynę za włosy, zmusił do spojrzenia sobie w twarz. Brutalnie rozsunął jej nogi. I wdarł się w nią. Błagania i krzyki przeszły w bolesny skowyt. A on napierał na nią, coraz mocniej i szybciej. Trzymając za kark przyciskał do siebie...

Światło pierwszych promieni wstającego słońca wpadło przez okno i oświetliło twarz śpiącego mężczyzny. Ten drgnął, powoli otworzył oczy. Ale tylko trochę, bo światło młodego słońca raziło. Odwrócił się na plecy, twarz ukrył w cieniu. Wykrzywił ją grymas bólu, Dalian przyłożył rękę do głowy. Powoli, bardzo powoli wstał i rozejrzał się po komnacie. Na stoliku dostrzegł karafkę, podszedł i zaczął chciwie pić. Ale naczynie było prawie puste, pragnienie tylko się wzmogło. Mężczyzna wyszedł na korytarz, nawołując służbę. Lecz odpowiedziała mu cisza. Podążając mrocznym korytarzem, z coraz większą niecierpliwością wzywał służących. Wśród echa jego kroków rozległo się miauknięcie. O nogi Daliana otarł się kot, zadzierając ogonek wysoko do góry na powitanie. Półczłowiek ze zdziwieniem podniósł zwierzątko, błysk przypomnienia przemknął mu przez obolałą głowę. Zadra niepokoju wdarła się w serce. Ruszył szybko korytarzem, aż za zakrętem natknął się na kobietę ze służby. W ręku miała białe płótna, w oczach pełno łez. Wypełnionymi zgrozą oczami popatrzyła na swego pana, po czym pośpiesznie znikła w komnacie obok. Coraz bardziej niespokojny Dalian wkroczył za nią...

Na kominku dymiły dogasające polana, a na podłodze rozlana była ogromna, czerwona plama. Krwistoczerwona... W niej leżała nieruchomo zakrwawiona dziewczyna. W poszarpanym, zakrwawionym ubraniu. Obok leżał zakrwawiony nóż. Umazani krwią służący uwijali się wokół leżącej, rękami czerwonymi od krwi owijali jej nadgarstki białymi bandażami, przez które już przesiąkała krew, znacząc je długimi, czerwonymi liniami... "Nie odchodź od nas, pani!..." Dalian usłyszał szloch. Przypomnienie wydarzeń z poprzedniej nocy uderzyło go niczym młot. "Heathe!!" z rykiem przypadł do leżącej i chwycił w ręce jej zimną dłoń. Nerwowo gładził po zmasakrowanej twarzy. Głuchym głosem nawoływał imię dziewczyny, nawoływał bogów, nawoływał pomocy. Drżącymi ustami całował skrwawione dłonie...

"Co ja zrobiłem... Co ja ci zrobiłem?..."

Przebudzenie było powolne i bardzo trudne. Heathe najchętniej pozostałaby na dnie tej czarnej otchłani. Wiedziała, że daleko nad nią, tam, gdzie migotało nikłe światło, czeka ją tylko ból. Jednak jakaś siła bezlitośnie ciągnęła ją ku górze, aż w końcu dziewczyna otworzyła oczy. I drgnęła. W delikatnym świetle świec ujrzała pochyloną głowę Daliana. Siedział przy jej łóżku z twarzą schowaną w dłoniach, czarne włosy spływały bezładnym strumieniem po ramionach.

Zamknęła znów oczy. Z piersi wyrwał się jej spazmatyczny szloch. Dalian uniósł głowę. Chwycił dziewczynę za dłoń, przytulił do policzka. I znów ją całował, i błagał, i prosił o przebaczenie. Ale Heathe krztusiła się łzami, wciągała haustami powietrze, szarpała się usiłując uwolnić z uścisku prześladowcy....

I tak od tamtej pory każdym razem, gdy Dalian spoglądał w oczy dziewczynie, niezmiennie pojawiał się w nich ten sam strach i ból....

W końcu, gdy tylko nabrała sił, Heathe opuściła go. Bez słowa odwróciła się od niego, a on nie potrafił jej zatrzymać: stał i patrzył, jak powoli odchodzi. I czuł, że serce jego umiera, a dusza skowyczy z bólu. Gdy konie w strugach deszczu znów powiodły dziewczynę w dal, stał w bramie długo po tym, jak znikły mu z oczu. W jego piersi zbierała ogromna fala, aż Dalian zerwał się i zawrócił w stronę zamku. Biegł, aż dobiegł do stóp zamkowej baszty, tam ruszył schodami w górę. Pokonał ostatnie stopnie, które odebrały mu resztę tchu, i kilkoma susami dopadł krawędzi muru... gwałtownie zatrzymał się. U jego stóp otwarła się przepaść, spadające krople deszczu znikały w szarości odległego jej dna. Maleńcy jak owady ludzie krążyli po dziedzińcu; zajęci swoimi sprawami nie zauważyli półczłowieka nad ich głowami chwiejącego się na krawędzi upadku. Lecz on w końcu cofnął się, zszedł z blanki, oparł się plecami o kamienną ścianę... jest tchórzem, zwykłym tchórzem!... Pogarda... Zaśmiał się spazmatycznie, zaśmiał z samego siebie. Ale wzbierająca fala rozpaczy w końcu wylała się z brzegów, a z piersi wyrwał się szloch.

Ludzie na dziedzińcu unieśli wreszcie głowy, gdy usłyszeli nad sobą krzyk. Pełen bólu, rozpaczy, wściekłości... Wszystko to, przemieszane, niosło się długim wyciem pod ciężkim niebem, zlewając z szumem deszczu.

Wkrótce Dalian ruszył w drogę. Wyruszył daleko i na długo, na zawsze.

Tylko w ramionach śmierci mógł znaleźć ukojenie...

-----------

Bolesny krzyk rozdarł delikatną poświatę wstającego dnia. Krzyczała kobieta. Po chwili ciszy znów, następny... Krzyk... Długi, przeciągły, wyczerpujący...

"Chłopiec" stwierdziła akuszerka. Wytarła malca i podeszła, by podać matce. Heathe odwróciła się gwałtownie, zamknęła oczy.

"Zabierz ode mnie tego potwora..."

Dziecko płakało. Żałosny płacz roznosił się po pokojach dworku. Lecz nikt nie reagował, nikt nie zainteresował się małym nieszczęściem. "Abigail!" Heathe traciła cierpliwość. "Dziecko płacze!!". Nikogo. "Abigail!! Gdzie jesteś?! Ucisz wreszcie tego bękarta!!!" Lecz tylko ten dziecięcy płacz odpowiedział na wezwanie. "Abigaaiil!!!" Cierpliwość Heathe wyczerpała się. Dziewczyna zerwała się i ruszyła w stronę pokoju, z którego dochodził płacz. Lecz zatrzymała się tuż za progiem, spojrzała w stronę kołyski. Zza krawędzi nie widziała niemowlęcia. W ogóle go jeszcze nie widziała.... Nie chciała go oglądać, a tym bardziej dotykać. Zawróciła na pięcie, lecz zawahała się. Dziecko wciąż płakało. Zrozpaczone, nieszczęśliwe, samotne... Uciekając wzrokiem w bok, Heathe z ze złością zbliżyła się do kołyski. W końcu spojrzała. Maleńkie rączki zaciśnięte w miniaturowe piąstki, maleńka twarzyczka wykrzywiona płaczem... "Ucisz się!..." warknęła dziewczyna pochylona nad dzieckiem. Właściwie nie miała pojęcia, co zrobić. Twarzyczka dziecka poczerwieniała była z wysiłku, mokra od łez. Z burzą myśli i uczuć wypełniającą głowę Heathe wyciągnęła w końcu ręce. Dotknęła malca. Wreszcie wzięła go na ręce. A dziecko, gdy poczuło ciepło, uspokoiło się...

W końcu nadeszła Abigail, opiekunka. "Jesteś zwolniona" rzekła Heathe z lodowatym spokojem i znów spojrzała na dziecko.

W jej oczach, nieśmiało jeszcze, zalśnił ciepły blask.

-----------

Upał, gwar i ruch na jarmarku oszałamiały, wielobarwny tłum przelewał się wokół młodej kobiety, ostrożnie prowadzącej za rękę około czteroletniego chłopczyka. Malec rozglądał się wokół zaciekawiony, cały czas zamęczając matkę pytaniami. Ona odpowiadała mu cierpliwie, zerkając co pewien czas w stronę zastawionych bogactwem towarów straganów.

Pośród tłumu zamajaczył cień. Dziewczyna mimowolnie zerknęła w jego stronę zamyślona. I serce jej zamarło. Dalian. Jakby ściągnęła jego uwagę wzrokiem, spojrzał na nią spod kaptura, tylko częściowo zasłaniającego potworną twarz. Zaskoczony, zatrzymał się. Heathe porwała synka na ręce i odwróciła się, szukając drogi ucieczki. Ruszyła biegiem. Chłopiec ciążył jej, barwna ciżba oszałamiała, dziewczyna straciła orientację. Wpadła w jakiś śmierdzący zaułek, przystanęła, by zaczerpnąć tchu ale Dalian wyrósł nagle obok niej, jak spod ziemi. Na jego widok przestraszony malec uderzył w płacz. Półczłowiek stał w milczeniu, właściwie nie wiedział, co powiedzieć. A ona znów rzuciła się do ucieczki. W końcu wypatrzyła znajome twarze, ruszyła w tą stronę. Siostry z mężami, bracia, jacyś służący. Zdezorientowani usiłowali dowiedzieć się, co się stało. Lecz odpowiedź w końcu sama nadeszła - ujrzeli wysoką, zakapturzoną postać, górującą nad głowami tłumu. I już wiedzieli. Jak na komendę wyciągnęli broń: szwagrowie, podlegający im zbrojni, nawet służba. Tłum rozstępował się w popłochu. Wkrótce na niewielkim wolnym płachetku placu zostali tylko uzbrojeni mężczyźni. Potwór zatrzymał się. W jego ręku też zabłysnął miecz. Zaległa cisza, jakby ktoś dźwięki nożem uciął. Sekundy zwolniły...

A serce Heathe zamarło. Przekazała synka w ręce siostry a sama wbiegła między gotujących się do walki mężczyzn. „Dalian, cofnij się!... Odstąp, błagam cię, odstąp!...” Patrzyła z rozpaczą na potwora. Opuścił broń. Ukląkł. I trwał tak, bez słowa, patrząc na dziewczynę. Zbrojni chcieli ruszyć, lecz ona nie pozwoliła im. W końcu powoli mężczyźni wycofali się, brat ogarnął dziewczynę ramieniem i delikatnie powiódł w stronę powozu. Ruszyli, lecz Heathe cały wpatrywała się w Daliana, dopóki nie zniknął jej z oczu.

I on patrzył w ślad za nią.

Nie poddał się. Widok umiłowanej kobiety na nowo wzbudził falę uczuć, którą usilnie starał się stłumić przez lata. W ciągu czterech lat ciągłych podróży po świecie szukał zapomnienia, szukał śmierci i rzucał jej wyzwania, by zabrała go i ukoiła żal. Jako najemnik podejmował się niemożliwych do wykonania zadań, w różnych bitwach i potyczkach stał zawsze w pierwszej linii. Swoją odwagą i brawurą zdobył uznanie i bogactwa. Jeszcze więcej bogactwa... na cóż mu one? Nie udało mu się wszak odnaleźć tego, czego pragnął najbardziej. Ukojenia. W końcu powrócił w rodzinne strony, zmęczony i zrezygnowany.

I wtedy przewrotny los ponownie spłatał mu przykrego figla. Wszystkie uczucia tłumione od lat wybuchły z pełną siłą wypełniając duszę i oszałamiając, gdy Dalian ujrzał ponownie umiłowaną dziewczynę.

I tego małego chłopca, o włosach i oczach czarnych jak węgle.

Dalian wiedział, że list może wpaść w niepowołane ręce, że na miejscu może na niego czekać nie ukochana, lecz grupa zbrojnych. A może Heathe pałała do niego taką nienawiścią, że sama naśle na niego ludzi? Ryzyko... Głupotą było udać się na miejsce spotkania. A jednak...

Dziewczyna zadrżała, gdy przeczytała list. Wahała się długo. Dalian był nieobliczalny, porywczy. Mógł płonąć chęcią odwetu, chociaż bardziej prawdopodobne było, że po prostu zaatakuje dziewczynę w kolejnym przypływie szału. I że tym razem ona może nie przeżyć. Ryzyko... Głupotą było udać się na miejsce spotkania. A jednak...

Księżyc zbliżał się do pełni, kładł się srebrzystą poświatą po porębie. Jej jeden kraniec rysował się ostro, urywając się na krawędzi skarpy opadającej stromo w dół. Naokoło rozciągał się mroczny las. Na granicy cienia i księżycowej poświaty stał siwy koń, a obok niego dziewczyna, otulona szczelnie w szarobłękitny płaszcz. Aby ukryć drżenie i poczuć się pewniej, przytuliła się do ciepłej szyi zwierzęcia. Patrzyła na ogromną postać rysującą się na tle nieba. Dalian zamarł w niemym oczekiwaniu. Stali tak przez chwilę...

Długo rozmawiali. Tyle rzeczy było do powiedzenia, do wyjaśnienia. Padały słowa, które czekały lata na to, by zostać wypowiedziane.

A od emocji i skłębionego chaosu uczuć aż drgało powietrze...

Minęły w końcu nocne godziny, nadszedł czas powrotu. Heathe z delikatnym uśmiechem podała Dalianowi małe, miękkie zawiniątko. Zdziwiony odwinął skrawek materiału, a leżał tam kosmyk włosów.

Kruczoczarny kosmyk miękkich, dziecięcych włosów.

-----------

Heathe rozkwitła. Radość i myśli pełne przyjemnego niedowierzania wypełniały głowę. Z utęsknieniem wyczekiwała każdego nocnego spotkania. Radosna, drżąca tęsknota. Czas płynął a wraz z nim dojrzewały uczucia...

Dalian odwrócił się, gdy usłyszał końskie kroki. Z lasu wynurzył się siwek Heathe. Dziewczyna otulona była swoim szarobłękitnym płaszczem, na głowę zarzucony miała kaptur. Dalianowi serce zabiło z radości, ruszył ukochanej na powitanie. Spod poły płaszcza wysunęła się biała dłoń, trzymająca jakiś przedmiot. Brzęk. Świst. Stłumione stuknięcie. Półczłowiek stanął jak wryty. Z zaskoczeniem spojrzał na bełt tkwiący w jego piersi. "Heathe?..." Zatoczył się. Milcząca postać na koniu sprawnym ruchem ponownie załadowała małą kuszę, naciągana cięciwa skrzypnęła z wysiłkiem. I gwałtownie brzęknęła. Drugi bełt utkwił obok pierwszego.

W samym sercu...

Niebo na wschodzie zaczynało szarzeć, gdy siwek przekroczył bramę. W całej posiadłości tylko w jednym pomieszczeniu paliło się światło. Tam też skierowała swe kroki postać, która zsiadła z konia. Gdy otworzyły się drzwi, trzech mężczyzn wstało od stołu. Ojciec i bracia Heathe. Przywitali się z przybyszem. Mężczyzna położył na stole zwinięty, szarobłękitny płaszcz i uśmiechnął się zimno. Potwór już nie będzie niszczył życia tej rodziny...

Starzec podał łowcy wypchaną, ciężką sakiewkę, którą ten zważył w dłoni. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, po czym przybysz odwrócił się i wyszedł.

Umowa została wypełniona.

Heathe powoli budziła się z ciężkiego snu. Bolała ją głowa, pokój wirował. Przez okno wpadał do pokoju jaskrawy blask słoneczny. Nagle dziewczyna oprzytomniała. Blask? Zerwała się z posłania i, pokonując zawroty głowy, podbiegła do okna. Zamarła. Był jasny dzień. Jak to możliwe? Jak to się stało, że zasnęła? Z trudem usiłowała przypomnieć sobie jakieś szczegóły poprzedniego wieczoru. Jak to się stało, że zasnęła?! Miała się spotkać z Dalianem... On na pewno czekał na nią, całą noc! A ona nie przyszła!...

Błyskawicznie ubrała się i wybiegła na dwór, do stajni. Już wkrótce pędziła przez las w stronę zamku. Wpadła jak huragan na dziedziniec. Lecz w zamku Daliana nie było. Tak, miał się z nią spotkać... Tak, wyruszył na noc do lasu...

Ale jeszcze nie wrócił...

Na niebie zbierały się ciężkie chmury. Po upalnym dniu nadciągała nawałnica. Zaczynało zmierzchać, gdy niewielka grupka ludzi powróciła z lasu...

Ciało Daliana spoczywało na murach. Na jego twarzy, oświetlonej ciepłym blaskiem świec, malował się spokój i zaskakująca łagodność. Heathe klęczała, kurczowo zaciskała palce na dłoni półczłowieka. Śmiertelnie ciężkiej i zimnej. Dziewczyna nie mogła otworzyć oczu napuchniętych od płaczu, nie mogła złapać tchu. Lecz wciąż płakała, płakała strasznie. Od płaczu bolała ją głowa; nie pozostało już nic poza rozlanym wokół morzem łez i bólem. Ból paraliżował, piekącą mgłą zasnuwał umysł i rozrywał pierś. Skarga głuchym skowytem niosła się w mrok. Heathe krzyczała i wyła, ale ani łzy ani krzyk nie przynosiły ulgi.

Przemoczona do nitki Heathe szła przed siebie, oślepła od łez błądziła po omacku. Wciąż płakała, i płakało niebo nad nią. Nie zastanawiała się, dokąd idzie, po prostu szła. Stanęła u stóp zamkowej baszty, tam ruszyła schodami w górę. Pokonała ostatnie stopnie, które odebrały jej resztę tchu, i dowlokła się do krawędzi muru... zatrzymała się. U jej stóp otwarła się przepaść, spadające krople deszczu znikały w szarości odległego jej dna. Maleńcy jak owady ludzie krążyli po dziedzińcu; zajęci swoimi sprawami nie zauważyli dziewczyny nad ich głowami chwiejącej się na krawędzi upadku.

Aż runęła w dół...

Komentarze
krax : Bilety 50 złotych przedsprzedaż i 60 w dniu koncertu :) W CIMie jeszcz...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar