Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Ulver - Studio, Kraków (22.02.2010)

"Na prośbę zespołu Ulver uprasza się o zachowanie ciszy podczas koncertu". Takie słowa mógł odczytać każdy, kto w ostatni poniedziałek lutego zdecydował się odwiedzić krakowski klub Studio, gdzie wystąpić miał zespół Ulver. Napis ten świetnie wpasowuje się w rodzaj sztuki, jaki prezentują norweskie Wilki i z powodzeniem można go traktować jako element wprowadzający, czy też zapowiedź  tego, co miało zawładnąć  sceną krakowskiego klubu.
Ulver, który wyrósł w black metalowym gnieździe od dawna penetruje niezbadane muzyczne rejony, mieszając przeróżne style, które najlepiej słucha się w zaciszu domowych pieleszy, bez zbędnych dźwięków otaczającej cywilizacji.

Z tym większą ostrożnością podchodziłem do występu Ulvera podczas czeskiego festiwalu Brutal Assault w miejscowości Jaromer. Odbył się tam pierwszy nieeuropejskich koncert tej grupy. Obawiałem się tego, jak poradzi sobie Garm ze specyfiką festiwalu metalowego, gdzie teoretycznie muzyka, jaką tworzy w ogóle nie powinna  zagościć. Jednak mocne, chwilami dosadne wizualizacje i przede wszystkim muzyka stworzyła świetny spektakl.

Fakt, widać było brak obycia ze sceną lub też niechęć do wystąpień przed publiką. Zdarzało się także, jak w "Lost In Moments", że Garm regularnie fałszował (w sumie nie dziwne, skoro przez cały koncert wypalił przynajmniej jedną paczkę papierosów), jednak pierwszy koncertowy kontakt z Ulver zapamiętałem jako bardzo udany.

Występ na Brutal Assault tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że dopiero spotkanie z ich muzyką w bardziej kameralnych okolicznościach  mogło w pełni uwypuklić najmocniejsze strony tego zespołu. Jedyny koncert w Polsce miał więc potwierdzić moje przewidywania lub raz na zawsze zamknąć Ulvera w najgłębszych zakamarkach domowej kameralności.

Zanim jednak nastąpił wyczekiwany finał poniedziałkowego wieczoru, na scenę klubu Studio nadpłynęły rodzime fale wprost z kosmicznej mgławicy spiralnej  Nebula, czyli Tides From Nebula. Ich debiutancka płyta zbiera bardzo pochlebne recenzje w kraju i za granicą, a koncert tylko potwierdził, że młodość i świeżość w połączeniu z odpowiednio dozowaną dawką emocji, to przepis na bardzo dobry spektakl. Było trochę nierealnie, widownia i zespół płynęli wraz z dźwiękami układającymi się w  falę, która mogła chwilami wprowadzać, jak kołysanie łodzi na lekkim wietrze, w muzyczny trans. Siła scenicznej ekspresji sprawia, że zespół nic nie traci z powodu braku  frontmana, a nawet  wydaje się, że na tej rozbujanej łodzi sternik byłby tylko zbędnym balastem.

Po zasłużonych brawach dla Polaków sceną zawładną niejaki Atilla z dobrze znanego black metalowego Mayhem,  tym razem występujący pod szyldem Void Ov Voicess. Przyznam, że nie bardzo znam twórczość solowego Atilli, a i to, co zaprezentował tego wieczora, raczej nie zachęciło mnie do bliższego zaznajomienia się z jego twórczością. Po krótkim, obiecującym wstępie koncert przerodził się w festiwal mniej lub bardziej identyfikowalnych dźwięków i jęków, które  w swoim założeniu miały chyba tworzyć mistyczną i podniosłą atmosferę. Pozostało tylko udać się do baru i ze zniecierpliwieniem oczekiwać rychłego końca nieudanego skrzyżowania chorału gregoriańskiego ze współczesnym ambientem. Void Ov Voicess zebrał jednak burzę oklasków lub po prostu publiczność wyraziła swoją radość z powodu zakończenia sztuki.

Tłum na sali gęstniał z każdą chwilą, aż do pojawienia się na scenie głównych aktorów tego wieczoru, którzy nie pozwolili zbyt długo na siebie czekać. Rozpoczęli od ostatniego albumu i utworu "Eos" oraz "Let The Children Go". W tle przewijały  się nieodłączne krótkie formy filmowe potwierdzające, że muzyka Ulver wyjątkowo dobrze koresponduje z przekazem wizualnym. Zresztą zespół odpowiedzialny jest za stworzenie kilku ścieżek dźwiękowych do norweskich produkcji filmowych.

Kolejne utwory, to "Little Blue Bird" z EPki "A Quick Fix Of Melancholy" oraz "Rock Massif" z soundtracku do filmu "Svidd Neger". Zrobiło się jeszcze bardziej filmowo, tak, jakby publiczność, jak i cała muzyka byli tylko krótkim kadrem lub sceną wyrwaną z rzeczywistości.

Potem wybrzmieli krwawi reprezentanci płyty "Blood Inside", czyli "For the Love of God", "In The Red" i "Operator". Następnie przerwa na "Funebre" z "Shadows of The Sun" i utwór, którego tytuł mógłby stanowić motto koncertu - "Silent Teatch You How To Sing". W set liście znalazło się także miejsce dla utworu "Plates 16-17" z płyty "Marriage of Heaven and Hell", która to w całości była muzyczną  ilustracją do powieści Williama Blake pod tym samym tytułem. Zgromadzona publiczność mogła poczuć klimat opustoszałego miasta w  zimowej aurze słuchając "Hallways of Always" oraz "Porn Piece Or The Scars Of Cold Kisses".

Na koniec "Like Music" i minimalistyczny, niepokojący "Not Saved" monotonie i nieubłagalnie  prowadzący do końca koncertu. Muzykom pozostało tylko podziękować za długo niemilknące brawa i owacje, które zgodnie z prośbą zespołu, pojawiły się po zakończeniu sztuki. Garm skromnie stwierdził - "All I can say is thank you very much" i było po koncercie.

Mówiąc szczerze bezpośrednio po występie czułem swego rodzaju niedosyt, żeby nawet nie powiedzieć zawód. Bo mimo atmosfery, jaką wytworzył zespół, poprzez swoje zaangażowanie, to jednak brakowało w dusznym, wypełnionym po brzegi klubie kameralności i intymności, tak potrzebnej, aby w pełni oddać się sztuce proponowanej przez Garma i spółkę. Jednak patrząc na koncert z perspektywy kilku dni uważam, że nie należy tego wydarzenia rozpatrywać w kategoriach właściwego miejsca. Określając całe wieczorne przedstawienie, jak i muzykę, którą wykonuje Ulver można pokusić się o stwierdzenie, że są to wariacje obrazujące  różne odcienie "ciszy", która stała się wyznacznikiem stylu Ulvera od co najmniej "Perdition City". Ciszy grającej w różnych miejscach i w różnych stanach świadomości udającej, że jest czymś na kształt muzyki. Przekaz ten nie wymaga odpowiedniego-specjalnego miejsca. Wystarczy, że spenetruje podświadomość słuchacza i pozostawi po sobie jakąś tajemnicę, poczucie niedosytu lub element niedomówienia.

Taki właśnie był koncert Ulvera w Krakowskim klubie Studio. Prosty, bez zbędnych dodatków, czy ozdobników, nawet bez bisów, których zdecydowanie domagała się publiczność. Została zachęta do dalszego zgłębiania ich muzyki w jakimkolwiek miejscu i o jakimkolwiek czasie oraz wyświetlone w głębi klubowej sceny słowa "The Rest Is Silence".
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły