Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Pain Of Salvation - The Perfect Element: Part 1

Pain Of Salvation bezdyskusyjnie należy do czołówki współczesnej sceny progmetalowej. Jest to jednak zespół zupełnie inaczej grający niż Dream Theater i dopiero właśnie "The Perfect Element" pozwolił zespołowi wypłynąć na szersze wody. Wcześniejsze albumy, choć niezłe, nie wzbudziły wielkiego zainteresowania. Szwedzi zdecydowali się więc na bardzo radykalne posunięcie i nagrali tym razem koncept album. Nie jest tajemnicą, że jest to bardzo trudna sztuka i w gruncie rzeczy niewiele jest albumów konceptualnych w pełni udanych. Jako wzorcowy przykład może posłużyć "Still Life" Opeth.
Jak więc poradzili sobie z tym zadaniem Szwedzi? Ano w gruncie rzeczy mam ciężki orzech do zgryzienia, gdyż o gustach się nie rozmawia. Zasadniczą bolączką tego zespołu jest brak lekkości w muzyce, pomimo, że Pain Of Salvation nie prezentuje takiego poziomu technicznego jak choćby Dream Theater, nie stara się zakręcać utworów do granic wytrzymałości słuchacza, a mimo to nie jest to muzyka łatwa w odbiorze.

Należy zaznaczyć, że jak na koncept album przystało, muzycy poruszają się wokół kilku powtarzających się motywów, poszczególne utwory stanowią spójną całość i generalnie wypływają jeden z drugiego. Imponuje barwa głosu wokalisty - oryginalna, bardzo rockowa, a zarazem bardzo głęboka. Instrumentalnie zespół prezentuje się także bardzo dobrze, choć nie stara się łamać struktur. Owszem, tu i ówdzie usłyszymy zapożyczenia od Dream Theater, ale w tym gatunku jest ciężko tego uniknąć. Muzyka zdecydowanie bardziej nastawiona jest na treść aniżeli na popisy, dlatego też ciężko jest mi mówić o jakichś szczególnych riffach, solówkach czy innych partiach. Bardzo podobają mi się na tym wydawnictwie partie klawiszy, a w zasadzie pianina, które wprowadzają piękny, nostalgiczny nastrój rozbrzmiewający na tle bardzo teatralnych partii wokalnych.
Gildenlow, jak na razowego wokalistę przystało, swobodnie operuje skalą głosu, często zbliżając się barwą do innych wokalistów (skojarzenia z Savatage, Dali's Dilemma, Nevermore, Fates Warning, Symphony X, Pendragon). Zaskakiwać może także bardzo specyficzne podejście do melodyki - raz mamy melorecytację, innym razem bardzo ckliwą partię, innym razem typowo rockowy zadzior, a kiedy indziej jeszcze bardzo nowoczesne rozwiązania znane z dokonań Faith No More. Bardzo pochlebnie muszę się także wyrazić o bogactwie aranżacji i znacząco dużej różnorodności technik i stylów - od tej strony "The Perfect Element" przewyższa uznawany przez niektórych za genialny "Scenes From A Memory" Dream Theater. Brzmienie także jest bardzo dobre, więc teoretycznie nie ma powodów, aby do czegokolwiek się przyczepić.

A jednak jest. W sumie moim jedynym poważnym zarzutem wobec tego albumu jest to, że zespół nie potrafi stopniować nastroju. Nie wyczuwam na tym albumie żadnego punktu kulminacyjnego, utwory płyną jeden po drugim prezentując wysoki poziom, ale nic z tej muzyki nie wynika. Owszem, śledząc tekst możemy pewne rzeczy przeżywać, ale generalnie jest to trochę beznamiętne - nie ma tutaj głębi "Still Life", dramatyzmu, nawet tego przesadzonego rodem z "Scenes From A Memory", klimatu Riverside czy nawet teatralności płyt King Diamonda lub wielkiego dzieła Arcturus - "La Masquerade Infernale".

Aż ciśnie się na usta, że "The Perfect Element" jest zaledwie "dobry". Niewątpliwie jest to oryginalny zespół, mający coś do zaoferowanie swoją muzyką, ale brakuje mi pazura, czegoś co uczyni ten krążek wyjątkowym. Na pewno brakuje też lekkości i przekonania do tego, co się gra - czyli tego, co prezentują wspomniane wcześniej zespoły. Niewątpliwie jest to wydawnictwo, które warto poznać, bo zawiera naprawdę kawał dobrej muzy, ale byłbym raczej ostrożny przez nazwaniem tego zespołu genialnym.

Wydawca: Inside Out Records (2000)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły