Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

Dzień jak nie codzień

Wielką przyjemność sprawiają mi dni takie jak pewna październikowa sobota. Kiedy najzwyklejsze wydarzenia zamieniają się w małą przygodę. Na przykład taki sobie zakup stolika do montażu samodzielnego, który to zakup przekształcił się w coś pasującego na scenariusz do najnowszego odcinka Jasia Fasoli
     Po sześciu tygodniach mieszkania w nowym lokalu uznałem, że dość mam oglądania filmów przy obiedzie z talerzem na kolanach i należałoby się zaopatrzyć w jakiś niewielki stolik. Jako że mieszkanie nie jest jednak moje własne, najlepszy byłby dla mnie stolik mały i co ważne – składany. Akurat z samego rana przyjechał właściciel domu, więc go zapytałem gdzie można dostać takie coś. Polecił mi IKEA w centrum handlowym Matarnia.
     - Daleko to?
     - Na obwodnicy. Samochodem dwa dni, pieszo trzy godziny, a jeśli zależy panu na czasie, to niech pan jedzie SKM i dalej autobusem 110 i dojedzie pan w trzy kwadranse.
   Jako że samochodu nie mam, a na pieszy spacer z meblem nie miałem ochoty, zdecydowałem się na wariant trzeci. Po przejechaniu SKM trzech przystanków z wyznaczonych trzech kwadransów zostało mi jeszcze 25 minut. Z rozkładu wynikało, że autobus do Matarni dojedzie w 15 i ma raptem sześć przystanków po drodze. „No tak”, myślę sobie, „facet nie jeździ autobusami, to się może nie znać”. Podjechał autobus, wsiadłem i ruszyliśmy w drogę.
   Ulica Słowackiego w Gdańsku to droga wylotowa na obwodnicę i jedyna droga z Gdańska na lotnisko w Rębiechowie. Z tego powodu po niej jeździ wszystko – począwszy od osobówek, a na tirach skończywszy. Ruch jest więc ogromny, co nie byłoby może problemem, gdyby nie dwie rzeczy: ogromna ilość przejść dla pieszych „na żądanie”, przez co zjawisko „zielonej fali” nie istnieje oraz fakt, że ma po jednym pasie ruchu w jedną stronę. Dość powiedzieć, że jakaś dziewczyna wsiadła do autobusu, zobaczyła, że nie ma biletu, więc wysiadła, puściła się biegiem do kiosku na następnym przystanku, kupiła bilet i ponownie wsiadła do tego samego pojazdu, który opuściła jakieś 5 minut wcześniej. W tym czasie wspomniany wehikuł pokonał jakieś 200 metrów w tempie, przy którym szybkość działania mózgu dresiarza należy uznać za nadświetlną.
     Kiedy dojechałem na miejsce, poczułem się nieco przytłoczony. Musicie zrozumieć, to była moja pierwsza wizyta w Ikei, a na dodatek zobaczyłem po raz pierwszy centrum handlowe Matarnia. Powiedzieć, że jest duże, to tak jakby powiedzieć, że wyścigi Formuły 1 są „dość szybkie”. Na oko sądząc zajmuje większą powierzchnię, niż Aleksandrówka i Śmiecin – dwa największe osiedla ciechanowskie - razem wzięte. Ikea mnie na swój sposób przeraziła. Nie tylko dlatego, że mapa otrzymana przy wejściu nijak nie miała się do rzeczywistego rozkładu pomieszczeń, ale dlatego, że szukając działu z meblami do samodzielnego montażu zabłądziłem. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że gdzieniegdzie na podłodze namalowane są strzałki pokazujące, którędy iść w stronę kas, przy czym były one starannie zakryte dywanikami, wykładziną lub zwyczajnie namalowane w złym kierunku, co poznałem po tym, że jedna z nich z napisem „wyjście” wskazywała wnętrze kabiny toaletowej.
     Wreszcie udało mi się dokonać zakupu, po czy udałem się do wyjścia. Pan przy kasie powiedział mi jeszcze, że stoliczek jest mały i z pewnością zmieszczę się w granicach wymiarów, w ramach których można jeszcze przewozić bagaż bez biletu. Przy okazji przeżyłem niewielkie upokorzenie – otóż Viljar ma krótkie łapki i nijak nie mogłem utrzymać tego cholerstwa w jednej ręce. Skutkiem tego paczuszkę, którą pracownik niósł sobie pod pachą, ja musiałem nieść przed sobą jak jakąś szklaną taflę, przez co niemal nic nie widziałem. Profilaktycznie przygotowałem bilet na 45 minut. Przyjechał autobus, wsiadłem ja i inni, i ruszyliśmy. Niestety był dość duży tłok i nie było się czego złapać, skutkiem czego pasażerowie chwytali się innych osób, co czasami budziło pewną niechęć.
     - Panie, jak mnie pan jeszcze raz uszczypniesz, to zasadzę takiego kopa, że z pańskich cojones zrobi się jajecznica!
     Podróż powrotna trwała 23 minuty, czyli nieco krócej niż w tamtą stronę, a jako że są remonty SKM, kolejka mi uciekła. Jako że mój bilet był jeszcze ważny, postanowiłem jechać tramwajem. Teoretycznie tramwaj miał być za pięć minut i zmieściłbym się w czasie, ale jako że rozkład jazdy jest układany przez pracowników ZKM w stanie pomroczności jasnej, przyjechał spóźniony. Bez żadnej przyczyny - po prostu ktoś tam zapomniał, że tramwaj musi zatrzymać się na przystankach. Motorniczy był najwyraźniej świeżo po kursie, bo koło niego stał starszy kolega i mówił mu, co ma robić. Rozpędzanie się, hamowanie było dość raptowne, a zakręty braliśmy chyba na dwóch kołach. Ponadto pan starał się być uprzejmy i kiedy ja liczyłem minuty pozostałe do końca ważności biletu, on czekał cierpliwie, aż każda osoba widoczna na horyzoncie zdążyła dobiec na przystanek.
     Kiedy wreszcie wysiadłem z tramwaju i skończyłem całować ziemię, doszedłem do domu i wreszcie, wreszcie, po raz pierwszy w życiu, udało mi się zmontować coś z drewna i nie puścić z dymem chałupy. Jestem z siebie dumny :)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły