Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Hollenthon - With Vilest Of Worms To Dwell

Hollenthon, Martin Schirenc, With Vilest Of Worms Do Dwell, death metal, Rob Barett, Malevolent Creation, Pungent Stench

Hollenthon nie okazał się jednorazowym wybrykiem Martina Schirenca i po znakomitym debiucie, pokusił się o drugą, jeżeli nie lepszą, to przynajmniej tak samo dobrą, płytę „With Vilest Of Worms Do Dwell”. Ich death metal jeszcze bardziej rozkwita na niej barokowym pejzażem, a swój drobny wkład w postaci „drunken solo” ma w niej „Crazy Rob Barett” ówcześnie z Malevolent Creation, choć, o które solo chodzi tego okładka już nie wspomina.

Już płyta „Domus Mundi” pokazała, że death metal w wykonaniu Hollenthon jest odziany w średniowieczną szatę i przez to zupełnie nietypowy. „With Vilest Of Worms To Dwell” rozwija ten styl i ukazuje nowe ścieżki, którymi kroczyć może muzyka śmierci. Zresztą to właśnie połączenie tańca śmierci wieków średnich z potęgą metalu jest kluczem do muzycznej istoty wyciągniętej przez ten zespół. Szkielety utworów i podstawowy wokal są bowiem ciężkie i bliźniaczo podobne do stylu Pungent Stench. Całe, długie fragmenty grania, jak w „The Calm Before The Storm”, nie pozostawiają wątpliwości, że jest to porządny kawał metalu. Jednak kwintesencją tej sztuki są klawiszowe orkiestralizacje oraz chóry, a także podkreślające wątki czyste śpiewy. Tak jest w chyba najbardziej przebojowym „Woe To The Defeated” gdzie mamy najchwytliwszy refren: „Whispers solace, vae victis. Can you spare immortal tears?” To są takie momenty wyżyn, kiedy ten zespół, aż wzbija się ze swoją muzyką, a całym mistrzostwem tej płyty jest to, że takie momenty są co chwilę, w każdym kawałku. „Lords Of Bedlam” wręcz unosi swoją pędzącą orkiestralną melodią. To jest po prostu fantastyczne, jak jakaś płynąca opera, podobnie zresztą jak „Fire Upon The Blade”, który jest utworem kompletnym i oszałamiającym gitarową, popartą solówkami, mocą, różnorodnością i melodyjnością wokali, a także górnolotną symfonią. „To Kingdom Come” rozkłada na łopatki już od pierwszych sekund. Mnisi chór porywa niczym nurt rwącej rzeki i nie pozwala wydostać się ze swoich tanecznych podrygów, co przekłada się dalej na świetny gitarowo i wokalnie kawałek, w którym Martin skrzeczy, Elena śpiewa, a mnisi powracają ze swoim mrocznym teatrem. Niesamowity, znakomity, totalnie rozbrajający utwór. Więcej ukojenia znajdziemy w „Conquest Demise”, ale to spokój pozorny, bo z gitarowym sznytem, za to bardzo płynny i melodyjny. Prawdziwym dreszczowcem jest ostatni „Conspirator”, gdzie dzieją się różne straszne rzeczy, aby na koniec roztopić się w iście therionowskim, chóralnym majestacie.

Po prostu cios za ciosem, hit za hitem. Przystępne i przepyszne dla ucha, a jednocześnie ciekawe, głębokie, wielowątkowe i rozbudowane muzycznie, a do tego jeszcze buzujące metalową siłą, bez żadnego pitu, pitu. Doskonały album.

Tracklista:

1. Y Draig Goch
2. Woe To The Defeated
3. Lords Of Bedlam
4. To Kingdom Come
5. The Calm Before The Storm
6. Fire Upon The Blade
7. Conquest Demise
8. Conspirator

Wydawca: Napalm Records (2001)

Ocena szkolna: 5

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły