Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Prolog

HAHAHA!!! - zawył ze śmiechu. Jego dziwaczny głos przeszył tysiące uszu, które mimo, że był przywiązany do stosu, trzęsły się ze strachu - Bydło! Zobaczycie, czeka was jeszcze kara!
Uśmiech nie znikał z jego twarzy, czasami tylko jego oko mrugnęło w grymasie bólu. Przebite kołkiem serce wciąż krwawiło, nikt nie mógł wyjść z podziwu, że on jeszcze się odzywa. Nikt z gapiów nie miał pojęcia jak to cholernie boli, mieć wbity kołek w serce...
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Sen

Człowiek często myśli, że niemożliwe jest patrzeć innymi oczami, niż własne, czuć rzeczy całkowicie niezwykłe, wykraczające poza ludzką percepcję, przeżywać silne emocje i przemiany, wykraczające poza to, co znane i wytłumaczalne naukowo ... Jednak każdy ma w sobie wspaniały świat, nasza psychika to taki mikrokosmos, w którym niemożliwe, staje się możliwe ... Opowiem swój sen, z góry przepraszam, jeśli tekst wyda się niespójny, czy chaotyczny. Spisałam wszystko, co zdołałam sobie przypomnieć, choć miałam trudności, by opisać to słowami ...
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Pragnienie chudej dziewczynki

Opowiem ci o tym, bo już od dawna czekam na odpowiedni moment. Dziś go nie ma, ale nie szkodzi.

Chcę cię miażdżyć w rękach, słyszeć odgłosy kiedy pękasz. Godzinami upychać w lodówce, zamrozić albo sproszkować. Wszystko. Chcę z tobą wszystkiego. Czasem ze znużeniem szczypać cię po bokach innym razem z całym ładunkiem czułości w tobie wybuchać. W bezpiecznym koncie mojej głowy zaczekać na lepszy czas ...
Więcej
Komentarze
Hipotermia : Ciekawe. Fajnie się czytało. Ale jest trochę błędów w stylu.
HappyLily : Jeśli chodzi o mnie to średnio mi się podobało... W każdym razie nie...
Azazella : ostatnio podobało mi sie cośtam z larwami8) koleżanka gałki...
Opowiadania :

Otchłań

Więcej
Komentarze
HappyLily : Bardzo piękne opowiadanie! Jestem nim zachwycona. Zarówno stylistyka...
Stary_Zgred : Człowiek który chce dobrze pisać musi odkryć w sobie sobie przymiot...
Opowiadania :

Spełnone marzenie...

‘Mors meta malorum’
Więcej
Komentarze
VampEve : Ale nie jest tym zlepkiem/kolażem innych "gotyckich" impresji ;] Ja nic nie lepił...
Stary_Zgred : Dziwne wrażenie robi to opowiadanie na mnie - jakby było zlepkiem/kolaże...
Opowiadania :

Larwy cz. I

Więcej
Komentarze
VampEve : Jesteście strasznie wredni ;] Może faktycznie straszne to to nie było......
Solitary : Zgodzę się z Faustusem. Pewnie miało być wstrząsająco, a wysz...
VampEve : Jak zaczęłam czytać nie mogłam przestać! Przy nazwie pisze "cz.1...
Opowiadania :

Ciało to za mało.

Kurs Znikania lekcja pierwszaa fuuuuuuuj
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Bajka

Uważaj...
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Rys historii

Tekst początkowo powstał jako biografia mojej postaci do Dungeons and dragons. Opowiada o młodej elfce i początkach jej przygód...

Trish urodziła się w miasteczku o wdzięcznej nazwie Saoxilimussansonsfilixaniluisrewoltioxigenixgeneronudsanos. Ale na próżno, drogi czytelniku szukać jej na jakiejkolwiek z map, zapewniam drogi czytelniku, iż takowa nie istnieje. Dlaczego? Cóż miasteczko jest malutkie i nie istnieją aż tak dokładne mapy, a nawet, gdyby taka powstała to miasteczko i tak by się na niej nie pojawiło - żadnemu z leniwych skrybów nie chciałoby się zaznaczać, nazwy o wiele trudniejszej do zapisania niż do
wymówienia. Istniał jednakże skrót, tej jakże uroczej nazwy. Brzmiał on Sansanos. Ale nie używajcie go nigdy, szczególnie w obecności króla (niechaj żyje wiecznie), kojarzy on się mu, sam Correllon Larenthian nie wie, dlaczego, bardzo źle.
Miasteczko miało wielu władców. Lecz mimo szybko zmieniającej się władzy (najdłuższa kadencja trwała 12 miesięcy 2 godziny i 2 minuty, z czego 2 godziny i 2 minuty władca konał na stryczku) nasze Sansanos było silne wewnętrznie i szybko się rozwijało. Każdy z dłużej panujących władców miał nieciekawy zwyczaj dodawania do nazwy miasta swojej frazy tak powstało Saoxilimussansonsfilixaniluisrewoltioxigenixgeneronudsanos. W historii miasteczka, nie zdarzyło się nigdy, by 1 człowiek panował 2 razy i sam Correllon Larenthian nie wie skąd ten zwyczaj, ale gdy władca kończył kadencję zostawał dożywotnio wygnany z miasta, a żeby nigdy więcej Niechciał do niego wrócić w najlepszym wypadku łamano mu obydwie nogi, tudzież ręce, albo wszystkie kończyny (jeżeli miał ich więcej niż 4, uwierzcie mi, zdarzali się tacy). Tak, taki władca z pewnością nie chciałby powrócić do tego, jakże uroczego miasteczka.
Opuszczając jednak świat historii, powróćmy do naszej Trish. Pochodziła ona z elfickiej rodziny o dość sztywnych tradycjach. Mianowicie kobiety tradycyjnie zajmowały się, coraz większymi, ogrodami warzywno - owocowymi, których duże owoce słynęły z jeszcze większych robaków siedzących w środku. Mężczyźni, natomiast przesiadywali, w tradycyjnie coraz większych, bankach depozytowych. Tradycyjna rodzina, tradycyjnie przysposabiała Trish do pracy z owocami ziemi. Jednak, jak to bywa nawet w tradycyjnych rodzinach, Trish nie chciała kontynuować tradycji. Interesowała się alchemią chaosu (szczególną odmianą alchemii, która była bardziej potężna i nieprzewidywalna od swej kuzynki. Alchemia chaosu nie wymagała także kręgów, z czego wynikają jej wyżej wymienione cechy). Jak dużym błędem było umieszczenie córki w pobliżu łatwo palnych nawozów, rodzice przekonali się, gdy Trish wysadziła 5 szklarni z jadalną mandragorą (usiłowała transmutować roślinę w jej wrzeszczącą odmianę - oczywiście nie udało się). Po tym wypadku rodzice, po krótkiej acz burzliwej naradzie, przenieśli Trish do jednej z filii banku ojca. To też był błąd. Trish wysadziła budynek transmutując kamień w złoto (tym razem udało się). Tego było za wiele. Rodzice postanowili porozmawiać z córką. Postawili jej ultimatum – albo zajmie się poważnymi sprawami i porzuci głupstwa, albo…. Ponieważ Trish zawsze była posłuszna rodzicom jeszcze tego samego dnia opuściła dom rodzinny. Przy okazji zabrała ojcu jego najlepszego rumaka (i tak miał być jej, więc w sumie nic takiego nie zrobiła).
Nasza bohaterka udała się do Earthii. Mieściła się tam Akademia Alchemii (AA) i Biblioteka Chaosu. Sam Correllon Larenthian nie ma pojęcia, dlaczego zwała się właśnie tak. Cóż powodem może był wieczny chaos w niej panujący, w którym orientował się jedynie Bibliotekarz. Nikt nie wiedział jak ma na imię więc zwano go po prostu bibliotekarzem (w sumie nikt też nie wiedział czy jest człowiekiem - chodził czasem na czworakach, a gdy ktoś zniszczył książkę straszył go kłami sięgającymi do podbródka). Powodem nazwy biblioteki mogło być też olbrzymie natłoczenie magii chaosu, które co najmniej raz na dzień powodowało zmianę lokacji pomieszczeń, co powodowało taki CHAOS, że chaos przy nim wydawał się porządkiem. Mimo najszczerszych chęci Trish nie została przyjęta do AA. Kochany ojczulek wiedział gdzie córa się udaje - postanowił jej pokrzyżować plany. Zdeterminowana Trish musiała uczyć się sama.
Alchemia chaosu jest jednak sztuką zawiłą. Nasza elfka przekonała się o tym, gdy ćwiczyła jedno z zaklęć. Spaliła mianowicie pałac króla Earthii – Bazareusza Bliżej nieznanego. Bazareusz był władcą. Wiele potrafił wybaczyć. To że jakaś baba spaliła mu pałac to był pikuś (i tak mu się nie podobał), ale wraz z pałacem spłoną jego ulubiony pajączek - Kłębuszek, a tego było za wiele. Trish musiała uciekać. Ścigał ją nie tylko gniew króla, ale, co było gorsze, rozwrzeszczany tłum maluczkich krzyczący – czarownica – sekutnica i wymachujący kosami, widłami i innymi broniami kłująco - tnącymi. Na szczęcie tłum znudził się po około dwóch wiorstach pogoni.
Trish zawędrowała do krasnoludzkiego miasta, Złotnej hali. Tu również nie zabawiła zbyt długo. Dokładnie aż do momentu, kiedy to spaliła wszystkie drewniane budynki w mieście (kamień o dziwo nie chciał spłonąć). Znowu musiała uciekać, na szczęście już nie tak szybko jak poprzednio - ucieszone ogniem krasnoludy tańczyły wokoło płonących domków, śpiewając swą odwieczną pieśń radości - złoto, złoto, złoto (chwytliwy tekst piosenki pasował do każdej melodii). Radość małych, brodatych ludzi trwała dopóki od ognia nie zajęła się broda jednego z synów króla Rudobrodego seniora. Rudobrody miał 12 synów, z czego każdy nosił imię na cześć ojca. To, że byli nie do odróżnienia nikogo nie dziwiło - nawet krasnoludzie kobiety były zaskakująco podobne do mężczyzn!!!
Trish postanowiła pojechać do Eofon - miasta alchemików chaosu i nekromantów, a bardziej dramatycznie i banalnie zarazem Miasta Z Którego Nikt Nie Wrócił. Nasza bohaterka zniknęła na 10 długich lat, i sam Correllon Larenthian (w końcu) wie co mogło się z nią dziać. Wszyscy zapomnieli o Trish, aż do momentu kiedy powróciła. Była jednak inna, inna niż kiedyś. Każdy to widział, ale nikt, nawet Correllon Larenthian, nie potrafił powiedzieć na czym ta zmiana polegała...CDN
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Spowiedź

Nienawidzę, kiedy matka mówi do mnie: "Synku, już dawno nie byłeś u spowiedzi. Może tak byś się w najbliższą niedzielę wybrał do kościółka i oczyścił z grzechów?".
Według mnie spowiedź to jeden z najokropniejszych i najbardziej męczacych sakramentów. Już sama procedura przystąpienia do spowiedzi odstrasza - najpierw musisz stanąć w długiej kolejce do konfesjonału i odstać godzinę lub dwie, bo jak wiadomo - do spowiedzi jest zawsze kilkudziesięciu chętnych.
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Pramasa

Witaj Wirtualny Wędrowcze, Zastanawiasz się czasem co było początkiem istnienia? Jak to się stało, że świat wygląda jak wygląda? Może ewolucja to fikcja? A czy potrafisz sobie wyobrazi granice tworzenia? Masz chwilę? Zapraszam do lektury. Poznaj krótką prahistorię...
Więcej Komentarz
Opowiadania :

ciche dramaty osiedlowe

Moczy mi dywan. Sąsiad z góry znów sika na mój sufit.
Więcej chcę cię brać. Z garści do garści, wpychać do kuferka, zalepiać przestrzeń pokoju. Wyrywać ci oddechy z gardła słodkie słowa. Rzygaj. Zmiętoszę ci twarz wieczorem. Na dobranoc. Zedrę stanik, wygnę nogi, zliże ci linie papilarne, pieprzyki, blizny, zmarszczki. Jesteś teraz jeszcze bardziej bezimienna niż ja. To dobrze, pasujemy kolorami. Będziemy miały rocznicę, to już setna spocona pościel. Lampa z zadymioną żarówką, parzy cię? Parzy kochana? Gdy zgniatasz ją udami wygląda jak kryształki lodu. Tak łatwo jest przemycić coś pięknego we własną chwilę. Rano zwijam kłęby twoich włosów. Nie warto nikomu zbyt mocno ufać, później można stracić impet w pięściach. Zbyt lekko się wtedy uderza w znienawidzone policzki. Pociąga to za sobą wyrwy w pewności siebie i świadomości dobrego dnia oraz dobrego ułożenia ciała. Ciało mówi. Sonetami, ciągami, algorytmami, symfoniami. Delikatnie frunie unosząc się tuż nad betonowym chodnikiem. Wygina w grymasie bólu brzuch w tych, głowę w przód, ramiona do środka. Usta krzyczą i to są kiczowate portrety z galerii na rogu. Ciało jest tylko w klatce na obrazie, albo na zdjęciu. Bo ciało patrzy wtedy na siebie i myśli 'ooo ciało widzisz ciało !' i wtedy wie, że istnieje. Wtedy się gnie, wyciąga jak kocur, mruczy, pogwizduje zaczepnie. Śmieje się.
Więcej
Komentarze
nida : dr faustus oczywiście myślę, że to możliwe z racji zbyt dużego pr...
nida : droga kontragekon odczuwam chorą satysfakcję z Twojego przeczytania t...
kontragekon : A mnie naprawde szczerze sie nie podoba. Wole juz Maslowska albo Dieniezkin...
Opowiadania :

Rozdział 1

"Byłem wtedy innym człowiekiem - dzieckiem, jak powtarzano mi potem wiele razy, bym przestał się obwiniać. Choć mistrzowie w walce zatrudnieni na dworze mieli mi dawać lekcje, nie przykładałem się zbytnio do tego. Życie wydawało mi się wtedy zbyt piękne, by marnować je na naukę. Z resztą nie wiedziałem, czym naprawdę jest dyscyplina. Tego miałem się nauczyć później, w zupełnie innych warunkach. Lecz kiedy byłem dzieckiem, rodzice nie mieli dla mnie czasu, a wychowawcy nie mieli odwagi, by zbyt ostro zwracać się do księcia, już nie mówiąc o ganieniu go czy karaniu. Od tego był chłopiec do bicia. Czasem nawet było mi go szkoda, ale w końcu był nikim, za mało ważny, by się nim przejmować. Tak więc tonąłem w luksusach i dostatku. Nie miałem w pałacu przyjaciół, prócz moich starszych braci, jednak niewiele brakowało mi do pełni szczęścia. Gdybym wtedy choć przypuszczał, jak krótko ten stan potrwa..."
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Dzień Mroku - cz. III (i ostatnia)

ostatnia część

* * *

Nastał nowy dzień. Tajra stwierdziła, że powinna odwiedzić w kawiarni swoje przyjaciółki. Wstała i ubrała się. Lestat spał. Cicho wymknęła się z pokoju. Dzień był słoneczny. Była ciekawa jak zareagują na nią koleżanki. W końcu już pół roku nie pojawiała się ani nie dawała znaku życia. Tymbardziej nie mogła sobie wyobrazić ich min, gdy powie, że jest w ciąży. Chciała tego dziecka. Tylko nie wiedziała jak to będzie, skoro dziecko urodzi się wampirem. Zastanawiała się też jakie nadać imię. Szła tak zamyślona aż w końcu doszła do kawiarni. Zdziwiła się, że tak szybko dotarła. Nacisnęła klamkę. Za barem stała Alizee. Gdy zobaczyła Tajrę, rzuciła wszystko i podbiegła do niej. Uściskały się. Siadły obie przy wolnym stoliku. Ruchu nie było. Długo rozmawiały. Szybko się ściemniło. Alizee bardzo się ucieszyła z faktu, iż Tajra zostanie matką.

...zakończenie otwarte- można sobie samemu zakończyć jak się chce...
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Dziadek

O tym, że chce umrzeć, dziadek zakomunikował nam w czwartek, podczas wieczornego podwieczorku. Swoją śmierć zaplanował na sobotę.
- Rodzinko!, zwrócił się do nas, popijając herbatę z filiżanki, - chcę wam o czymś powiedzieć. Otóż postanowiłem umrzeć. Chcę to zrobić w sobotę wieczorem. Zawsze uważałem, że sobota to najlepszy dzień na odejście, no i w telewizji mówili, że w najbliższy weekend będzie piękna pogoda. Chciałbym kochani, abyście wszyscy byli przy moim zgonie.
- Dziadku, a nie mógłby dziadek umrzeć w niedzielę? – jęknęła moja najstarsza córka, Lidka. W sobotę umówiłam się na wieczór z Kamilem. Na koncert idziemy, Diary of Dreams w Stodole grają! Przecież dziadek wie, że to mój ulubiony zespół jest...
- Przykro mi, moje dziecko, pokiwał głową dziadek – Gdyby chodziło o coś innego, to bym się z chęcią zgodził, ale własna śmierć to zbyt ważne wydarzenie, aby je odkładać na później. Poza tym zamówiłem już wizytę anioła śmierci, dopełniłem wszystkich formalności w urzędach, dokonałem opłat... Nie mogę, po prostu nie mogę się zgodzić na twoją prośbę!
- Mógł nas dziadek trochę wcześniej uprzedzić, mruknęła w odpowiedzi Lidka, - a nie tak wszystko po cichu, w tajemnicy przed rodziną załatwiać, - dodała już ciszej, nie chcąc zbytnio gniewać seniora.
- No cóż! – zabrał głos mój mąż, - Jak w sobotę, to w sobotę! Postaramy się tatusiowi pomóc, tak aby wszystko odbyło się po bożemu i zgodnie ze zwyczajem

* * *
Więcej
Komentarze
Erzulia : Jak u Mrożka. 'Babcia na katafalk!'
CrommCruaich : Jestem pod wrażeniem. Naprawdę świetne.
Opowiadania :

Bileciki do kontroli

Godzina 5.00


Ziewam.

Otwieram oczy – dłońmi ocieram każde z osobna. Ziewam – przy tym zamykając oczy, znów je otwieram, i kolejny raz ocieram dłońmi każde z osobna. Pieszczę – jakby moje palce miały usta to i by całowały. A jakby miały języki to lizały. Robiły by dobrze. I mi – i gałkom ocznym.

Ziewam. Drugi raz już. Zatykam usta dłonią. Nie lubię jak mam otwartą gębę gdy ziewam, potem różne świństwa wlatują do jamy ustnej. A to jakieś radioaktywne pierwiastki, nie wiadomo skąd się wzięły. A to jakieś robactwo latające w powietrzu. Raz taka mała muszka – nie większa od de mnie wleciała mi do ust, myślałem, że umrę. Czułem się jakbym wtrynił ość z ryby. I jeszcze paskuda drapała po gardle – wiadomo walczyła o życie - co dawało efekt kucia, wrzynania się w mięśnie, jakby ktoś na żywca mnie wyrzynał. Dżysus – co za ból. No nic to – na szczęście było minęło. Nie warto wspominać.

Ziewam. Kurde ile jeszcze? Ziewam i ziewam. Spałem co prawda 5 godzin, ale teraz ziewania koniec ma być – bom do pracy. Jak to? Ziewać prowadząc autobus? Nie wypada. Jeszcze licho wie co się potrąci i problemy będą. Zwolnią z roboty, prokuraturę naślą, a rodzina osoby potrącanej naśle mi bandziorów i wpier.. ekhm mi dadzą. Złamią coś – kolejne koszta. A nie daj boże – zabiją. Pfu, odpukać, splunąć za siebie, kopnąć się w zadek – nie może być.

Ziewam. Już czwarty raz – w pysk sobie daje – plask a to w prawy w policzek, plask to w lewy – cholera bolało. Moja kobieta tak nie wali jak sobie za dużo popiję. Chłopie miej ty litość.

Godzina 5.05.


Ok. Coś trza zjeść. Bo człowiek jak wyrusza w trasę, a burczy w żołądku przy tym – to źle się prowadzi. Nic tylko myśli wtedy o żarciu, a nie o pracy. A przecież nie można być roztargnionym. Myślami gdzie indziej się jest – a trza tylko skupionym być. Prowadzić autobus to poważna sprawa. Niemal jak misja. Co prawda nie kościelna – ale duszyczki czy to złe czy to dobre się wozi. Momentami czuję się jak Anioł Sądu Ostatecznego prowadząc te ludzkie niewypały pod sąd. Niestety – apokalipsy jeszcze nie ma, więc prowadzę je do pracy, do szkół, czy gdzie tam jeszcze. Ważne – aby dojechali na miejsce – cali i zdrowi. Tak pisało w Aneksie umowy o pracę - „kierowca lokomocji przewozowej jest odpowiedzialny za doprowadzenie bezpiecznie pasażerów w dany cel”. Tak jest napisane. Tego się trzymam. Momentami się czuję jak Anioł Stróż, stojący na straży ich bezpieczeństwa. Pfu – jak dla mnie mogliby w diabły iść – no ale regulamin to regulamin. Potem sankcje karne są jak się go nie przestrzega. A potem są problemy. A po co mi to.


Co tam mi żonka przygotowała...hmm pomarańczę, kanapki z szynką i serem i batonik milki - łej. Wszystko ładnie zapakowane – w pudełko z Kaczorem Donaldem. Dla ciekawskich – to pudełko dostałem od mojej mamy w Wigilię, wiec do dzisiaj je trzymam. Codziennie jest przez ze mnie czyszczone, aby pozbyć się gnicia czy rozpadu. Więc grzybicy brak – jak ta lala i malinka. Więc zdrowy prze to jestem jak dąb.

Wyciągam kanapkę, robię kęsa i przeżuwam. Przeżuwając się rozglądam. Patrzę na przystanek lini hmm nie mogę tego zdradzić. Otóż gdy przeczytacie opowiadanie – stanę się sławny i jak będziecie jeździć moim autobusem, kupując u mnie bilet – to przy okazji i o autograf poprosicie. A jak już wspominałem, nie mogę być myślami gdzie indziej. Mam poważne stanowisko i wiele od niego zależy. Na przykład wasze bezpieczeństwo. Wasz cel. Więc nie mówię jakiej to linii autobus. Może 234, a może nowiuteńki autobusik z dojcztland z napisem nad drzwiami „Achtung”linii 5. Nie powiem i basta. I proszę mi tu już nie robić mętlika w głowie. Nie powiem.

Stoją już. Czekają. Marzną. A niech marzną. Podjadę o tej godzinie jak zawsze – 5.15. Zero pośpiechu, zero spóźnienia. Idealnie. Grupka już spora się zrobiła. Ruch za pewnie dzisiaj będzie duży. Są i młodzieży rozwydrzona, mówiąca co drugie słowo „kurwa” i „twój stary”. Jakby taki był moim dzieciakiem – zaraz w pysk. Nauczyłbym go kultury. Smark jeden. Gówniarz. Jak ja nie lubię gówniarzy. Ehh – kiedyś się nimi zajmę – ale nie teraz. Nawet kościelni fanatycy staruszkowie stoją. Jedna już wyciągnęła różaniec i odmierza pacierz za pacierzykiem. Jakby się bała, że wsiądzie do autobusu i nie wróci. Jest taka możliwość. Ale nie dzisiaj. A może dzisiaj? Licho wie.

Mmmm...a to co? oj tak – widzę ją – cycata, w miniówce w tygryski mrau, blond długie włosy i ładna jest. Zgrabna i za pewnie ładnie pachnie. Uuuuu ależ bym poznał twoje mroczne zakamarki. Poznawałbym języczkiem twoją duszę, palcami bym pieścił.... - trzask w pysk – przestań chamie. Za chwilę zaczniesz kurs – a ty o bzykanku myślisz. Jezu. Dusza i umysł musi być czysta jak prowadzisz. Nie może być brudna obrazami – w tym przypadku pornograficznymi. Masz misję – musisz ją dokończyć. Nie spieprzyć. Ruszaj – bo już za cztery piętnaście po piątej.

Przekręcam kluczyk w stacyjce. Silnik ożył i autobus zaczął się poruszać linią prostą. Jak w fizyce. Podjeżdżam pod przystanek numer linii 4.. uuuh mało by brakowało a bym się wygadał. Otwieram drzwi...

Od tego momentu zaczęła się moja praca. Patrze w lusterko wsteczne i widzę obrazy straszne. Podstawową walkę o miejsce. Rzucają się. Kopią. Popychają. Gryzą. Jeden nawet drugiemu zdzielił w mordę, bo go podsiadł. Cham powiedział. I młodzież krzycząca wniebogłosy niebiańskich chórów – kurwa i twój stary. I babcie – idą swym powolnym krokiem. Łapią się za rurkę, drugą rurkę, podpierają się o siedzenie i błagalnym wzrokiem patrzą się na rozwydrzone bachory – proszą niemym głosem o miejsce. Ale nie – to chamy i gówniarze. Nie puszczą. A niech stoi – ma nogi. Stare – ale jak się to mówi jare. Jedna młoda dziewczyna się zlitowała i puściła. Babulka się uśmiechnęła, dziękuję powiedziała i usiadła, że aż fotel zagrzmiał grzmotami. Chociaż jedni mają dusze czyste.

Wnet babulka która z różańcem w dłoni stała i odmierzała czas paciorkami, zaczęła się drzeć – „bachorzyska, chamidła pierońskie. Wszędzie się wpierdolą – skurwysyny małe paskudne. Nie można usiąść – bo te grafficiarze, wandale śmierdzące takie niby schorowane – żeby ich szlag. Nogi mnie bolą – czy mam się prosić o miejsce? Stara jestem, schorowana, a wy młodzi gówno a nie chorzy– już mi stąd wypierdalać brudasy.” Mówię do siebie – taka staruszka a klnie jak szewc. A taka bogobojna się wydaje. Ale jak widać „chaja” przyniosła skutek – bo zaraz w dwa miejsca się znalazły puste. A niech siedzi – a niech ma. Bo stara.

Ostatni raz zerkam w lustereczko wsteczne i przy okazji przyglądam się otoczeniu – gdzie moja muza jest. A moja muza stoi na przystanku – ale już na inną linię czeka. A niech czeka. Spotkamy się innym razem dziecinko. Ja to wiem. Różnica taka – że ty nie wiesz.

Zamykam drzwi – wnet ktoś głośno krzyknął”kurwa boli boli, zajebie skurwysyna, otwórz przycisnęło mi rękę, otwórz...” Zadrżałem od tego krzyku – otworzyłem drzwi, i wleciał do autobusu bezdomny człek. Ubrany w szmaty – równocześnie mojej żonie mógłby sprezentować, do mycia podłogi. Trochę chyba podpity – bo się chwiał. Pasażerowie ci starsi – od skurwysynów mnie wyzwali, młodzieży, wyśmiewała mnie wytykając mnie palcami. Jedna młoda mała dziewczynka nawet powiedziała cieniutkim głosikiem – ale brzydal. Poczułem w sobie złość. I wstyd. Bo gdyby nie te „fantazje o cycatej muzie” to by takiej rzeczy nie było. Nic to – a mówiłem uważaj?

Ruszyłem. Po tym przypadku z bezdomnym – mam spóźnienie dwie minuty, więc ruszać trzeba niezwłocznie. Więc ruszyłem. Wyjeżdżałem z dworca autobusowego, skręciłem w prawo i kierunek końca celu namierzałem. I jechałem i jechać będę tak z sześć godzin. Szybko spłynie. Jak batem strzelił. A włączę sobie radyjko – na dobre samopoczucie, i tamten feralny moment zaniknie szybko zagłuszony muzyką. Nucę sobie – przyjemnie mi. Taką pracę to ze świecą szukać. No ba!. Po chwili usłyszałem puknięcie w szybkę. Patrzę w lusterko wsteczne i widzę bezdomnego – tego, którego jakąś chwilę temu zatrzasnąłem drzwiami rękę. Cholera – teraz ten mi nabluzga. Wyzwie od najgorszych, że powinienem zrobić kurs otwierania i zamykania drzwi. I tak będzie lamentował kurkami i chujkami aż do zajezdni. Ehh – i po co mi to było? Ale tudzież zaskoczenie. Patrzę i bezdomny coś tam przykleił do szybki. I tak było napisane „Kontroler Biletów – Zbigniew Fiutek nr 000132” i mówi – zablokuj kasowniki. A masz ci los. Kontroler przebrany za bezdomnego, tegoż jeszcze nie było. Jakaś ściśle tajna misja głównego związku kontrolerów, że się przebierają? Mówi, jeszcze raz – kontrola biletów, zablokuj kasowniki. Spojrzałem i kiwnąłem głową, że już się robi. I wtedy się zaczęło.

Na początku ludzie spojrzeli na bezdomnego mimo chłodem – za pewnie myśleli, że bezdomny nabluzga – ale tudzież zaskoczeni, obrócił sie i głośno krzyknął – kontrola biletów, bileciki do kontroli proszę przygotować. Ależ ludzie zdębieli – ale zaraz potem zaczęli się rzucać, wiercić i pocić się, jakby bestie zobaczyli. Już wiadomo kto ma bilety, kto ni ma. Po wyrazach twarzy widać, po długim poszukiwaniu w łapą w torbie. Nie ma - a kuku – nie ma. Macie pecha. FRAJERZY. A mnie wyzywali od najgorszych. HA!

Kontroler profesjonalista – widać, że zna się na rzeczy, bo zgarnął zaraz kilkoro gapowiczów. Wierzgają się, wyrywają – tłumaczą, że zapomnieli, że w kiosku biletów nie było. U kierowcy – także(hmm rzeczywiście nie było – ale cóż zrobić). Kontroler podchodzi do mnie abym się zatrzymał – bo tu będzie potrzeba więcej czasu na sprawdzenie, ludu pełno, a i gapowiczów. Będziesz mi potrzebny do pomocy. Kiwnąłem głową.

Teraz wam powiem – dlaczego nie chciałem zdradzić linii autobusu. Otóż po kiwnięciu głową kontrolerowi, w tym momencie przystanki przestały się dla mnie liczyć. Zatrzymałem autobus – włączyłem światła awaryjne. Włączyłem guziczek na panelu – niebieski – w tym momencie na okna nasunęły się zabezpieczenia metalowe – ale z drugiej strony było odbicie – jakby nikogo nie było w autobusie. Wyciągnąłem manekina – wysiadłem z autobusu, włożyłem manekina pod autobus – dało to pewną imitację, że ktoś autobus naprawia. Wszedłem z powrotem do kabiny, wziąłem radio i mówię do niego – autobus ma awarię, naprawa potrwa kilka godzin. Proszę o podesłanie tą trasą inny środek przewozu. Po chwili odzywa się z drugiej strony głos – zrozumiałem. Bez odbioru.

Otworzyłem kabinę – wszedłem do środka. Spojrzałem na pasażerów. Pasażerowie na mnie. W ich oczach zobaczyłem niepokój, ale także niezrozumienie. Kontroler dalej sprawdzał bilety, chwilę potem spojrzał na mnie. Uśmiechnął się złowieszczo.

W kabinie dalej było włączone radio. Muzykę chwilę potem przerwano i zostały puszczone wiadomości. Oto co mówił tamtego dnia dziennikarz -" .....wczoraj odnalezione kilkanaście ciał w porzuconym autobusie na drodze(...)Ciała były rozczłonkowane, niektóre były w połowie zjedzone(...)Sztab Bezpieczeństwa Narodowego i Policja z całych sił poszukują tych niezwykle niebezpiecznych morderców. Policja informuje – że udało im się ustalić, iż mordercami mogą być fałszywi kierowcy autobusów. W wyniku badań śledczych, Policji udało się odkryć, iż mordercy nie sprzedawają biletów autobusowych. Mówi por. Gąska – w przypadku gdyby pasażer chciał kupić bilet w autobusie, a kierowca informuje wtedy, że biletów nie ma, należy niezwłocznie zgłosić ten przypadek Policji...(...)Wysokie prawdopodobne, że miało się bliskie spotkanie z niebezpiecznymi mordercami..."

Na mojej twarzy ukazał się maleńki złowrogi uśmiech – a trzeba było zapytać się czy mam bilety. Ale nie – bilety pfu ble, więc pozwólcie, że teraz Was osądzę moi drodzy.

Po chwili wysunął się język i oblizał powoli moje usta. Pasażerowie – nie którzy już stracili przytomność, nie którzy świadomi tego, że to już koniec trasy, ostatniej ich podróży - zaczęli płakać, cichutko lamentować i niepokojąco się wiercić. A w radiu puszczono kawałek „Giń giń giń kochanie”. Jak ja kocham tą pracę. Strasznie.


Więcej
Komentarze
Hipotermia : początek słaby, ale za to koniec świetny^^
HappyLily : Bardzo fajne opowiadanko :D lekko się go czyta i niezły motyw autobusu...
Ewosz : Świetne opowiadanko mi strasznie podobało :lol: chociaz poczatek troche...
Opowiadania :

Spadająca gwiazda

"Czy to nie śmieszne? Wyobraził sobie, jak głupio musi wyglądać. Grzywa brudnych, rozczochranych włosów opadała mu niedbale na czoło. Figlarnie, ha! Figlarnie. A jego ubrania? To już przeszłość, teraz miał na sobie... No cóż, łachmany. Oczy błyszczały mu szaleńczo. Czy to nie zabawne, jak ten więzień z na przeciwka patrzy na niego z mieszaniną przerażenia i politowania? Twardziel, który bez zmrużenia oka zamordował sześcioro osób. Duży i silny, Tylko z jakiegoś powodu długie noce wypełnia jego szloch. Nie, to nie jest zabawne... Wciąż te same ściany. I nic ich nie zmieni! A jednak ciągle rozgrywają się tu małe dramaty... Dramaty? Nie, nie, dramaty przeżywają dobrzy ludzie o czystych sumieniach. Dramaty są wielkie i wyniosłe. Dramaty ktoś obserwuje, płacze. Nie, dramaty to przywileje wdów po zmarłych na wojnie żołnierzach, cierpiących bohaterów i kochających się wbrew wszystkiemu pięknych par. To tutaj to komedia. Tak beznadziejna, że nie pozostaje nic, tylko śmiać.się nad tą nieudaną parodią życia."
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Jakbym całe życie była ślepa, a teraz otworzyła oczy...

Spotkałyśmy się tego wieczora na mieście. I znowu było tak, jakbyśmy się w ogóle nie rozstały. Rozmawiałyśmy swobodnie, a jak zaczęło się robić chłodno, weszłyśmy do jakiejś knajpy. Okazała się bardzo klimatyczna. Kamień, czerwień i graffiti na ścianach, dużo pomieszczeń z romantycznymi zakamarkami, na drewnianych stołach małe świeczuszki, w tle spokojna, nastrojowa muzyka. Usiadłyśmy na czarnej, skórzanej kanapie i podziwiałyśmy wystrój.
Więcej
Komentarze
Stary_Zgred : To ja jeszcze uścislę swój poprzedni wpis - swego czasu obejrzałam...
Stary_Zgred : Ocenię niżej niż Wolf_Queen - bo z mojego (mało romantycznego, tu p...
Morgana : Dzięki. Przyznam szczerze, że ja również nigdy wcześniej nie czyta...
Opowiadania :

Zulassic park

Był długi, deszczowy, jesienny wieczór. Czyli krótka historia żula...

Był długi, deszczowy, jesienny wieczór. Między posępnymi, skarłowaciałymi drzewami w szaleńczym tańcu wirowały liście rzucane wiatrem niczym tajemną, niewidoczną, demoniczną siłą. I właśnie w środku tej zawieruchy, a dokładnie na samym środeczku miejskiego parku leżał sobie pan Mietek. Z zawodu był on... żulem, specjalność - żul parkowy (no i, zapewne, gwiazdy sobie oglądał). Kiedy to nagle oczom pana Mietka ukazała się...ciemność. Gdy tylko się ockną spostrzegł, że znalazł się w jakimś lesie - tylko strasznie ogromnym, gdzie drzewa miały po 150 metrów wysokości.
- Cholera, gdzie oni mnie wywieźli, ci miejscy? Nie mogli tak jak ostatnio, za miasto, i by wystarczyło? - zadał pytanie w myślach.
Więcej Komentarz
Opowiadania :

Dzień Mroku

Lestat siedział na fotelu złożywszy dłonie na wysokości ust i wpatrując się w leżącą Tajrę. W końcu Tajra otworzyła oczy. Kręciło jej się w głowie i trochę pociemniało w oczach. Próbowała usiąść ale była zbyt słaba.Minęło parę dni. Tajra już była w stanie chodzić po mieszkaniu choć jeszcze była osłabiona. Zawroty głowy ustały a także ciemności w oczach. Ale za to Tajra czuła pewne mdłości i nudności. Nie czuła ich przez zamianą. Może dlatego, że między tym co się stało a zamianą minęło wtedy zaledwie 4 godziny. 
Więcej Komentarz