Po tym jak na „Cast In Stone” udało się ściągnąć Cronosa i odbudować legendarny skład Venom, tym razem z zespołu odszedł i to na dobre, Abaddon. Tym samym, wydany w 2000 roku „Resurrection” jest pierwszym albumem zespołu, na którym na perkusji zagrał ktoś inny. A tym kimś innym został Antton, który na stałe dołączył do składu. W takim trzyosobowym zestawieniu Venom nagrał swoją dziesiątą płytę.
W 2014 roku gruchnęła wiadomość, że Malcolm Young, z powodów zdrowotnych, nie jest już w stanie grać w AC/DC. Najpierw miała to być przerwa, później okazało się, że choroba jest tak poważna, że wyklucza jego udział w ogóle. Po udarze mózgu muzyk zapadł na demencję, która uniemożliwiła mu dalszą karierę artystyczną. Po czterdziestu jeden latach, gitarzysta i współzałożyciel jednego z największych zespołów świata odszedł na wymuszoną emeryturę. Dużo mówiło się o końcu AC/DC, lecz szybko okazało się to nieprawdą. Miejsce Malcolma zajął jego bratanek Stevie Young, a jeszcze pod koniec tego samego roku ukazał się ich szesnasty już album studyjny „Rock Or Bust”.
„The Way To Rock And Roll” to szósta płyta włoskich power metalowców z Athlantis, do której przystępują wzbogaceni o klawiszowca oraz o nowego wokalistę, w którego rolę wcielił się Davide Dell’Orto z zespołu Drakkar. Jak już sugeruje sam tytuł, album nastawiony jest raczej na wskrzeszanie utartych wartości niż kreowanie nowych kierunków i cały zrobiony jest na taką sentymentalną rockową nutę.
Jeżeli ktoś chciałby usłyszeć, w dwudziestym pierwszym wieku, stary dobry hard rock rodem z lat osiemdziesiątych, to szwedzki Bullet jest na to idealną możliwością. Zespół ten jest retro eksponatem w każdym aspekcie, a prezentowana przez nich muzyka idzie w parze z wyglądem i tekstową otoczką. „Bite The Bullet” to druga ich płyta, na której znajdziemy elektryzującą dawkę rock and rolla.
Aż pięć lat potrzebował Anthrax na następcę „Volume 8 – The Threat Is Real”, co dla tego zespołu jest bardzo długim okresem wydawniczej absencji. W tym czasie do grupy wreszcie dołączył stały drugi gitarzysta, łatając zadawnioną dziurę po Danym Spitzu, a został nim, nieznany metalowej publiczności, Rob Caggiano. W tak wzmocnionym składzie udało się nagrać bardzo dobry album pod tytułem „We’ve Come For You All”.
Są takie rzeczy na świecie, które nigdy się nie zmienią. Oceany zawsze będą słone, skarby zakopane, a Running Wild na topie. I to nieważne, że teraz to nie to co kiedyś, że czasy świetności dawno za nimi, i że dzisiejsi nastolatkowie raczej nie stają się masowo ich nowymi fanami. Ważne jest to, że Running Wild to Running Wild i póki grają zawsze będą cieszyć uszy tych, którzy i tak ich już od dawna kochają. „Rapid Foray” – szesnasty już album niezłomnych żeglarzy, daje do tego kolejne możliwości.
Black metal. Jeden z najbardziej intrygujących, tajemniczych i ekstremalnych gatunków muzycznych. W najróżniejszych swoich stylach i odmianach wykreował zespoły wielkie i wybitne, dużo dobrych i bardzo dobrych, ale też morze przeciętniactwa, ocean tandety, aż do komicznych i żałosnych w swojej groźności i antytalenctwie form para muzycznych. Rozlał się po całym świecie niosąc ze sobą kult Szatana, wojnę z chrześcijaństwem, niechęć do społeczeństwa, jak również skrajne prawicowe przesłania polityczne. A wszystko wzięło się od drugiej płyty Venom, dającej nazwę tej hydrze. Ta płyta to oczywiście „Black Metal”. A więc: „Lay down your soul to the gods rock ‘n roll”!
Dziwić może fakt, że „On Parole” jest trzecią płytą Motörhead wydaną w 1979 roku, jednak, jak wiadomo, nie jest to wcale normalna płyta. Została nagrana w latach 1975-76, lecz wytwórnia United Artist nie dopuściła jej do tłoczenia uważając za nierokującą nadziei na komercyjny sukces, więc przeleżała trzy lata w szufladzie. I choć w dyskografii zajmuje czwarte miejsce, to właśnie tu znajdziemy najstarsze nagrania Motörhead.
O tym, że każda płyta Motörhead jest zajebista to każdy wie i chyba nikomu tego tłumaczyć nie trzeba. „Hammered” nie jest tu żadnym wyjątkiem, choć jest parę kwestii, dla których lubię ją szczególnie. Wprawdzie takiego stwierdzenia mógłbym użyć w przypadku większości wydawnictw królów rock and rolla, ale co poradzić? W końcu to nie moja wina, że tyle tego nagrali.
„Blood On Ice” była płytą kończącą pewien rozdział w historii Bathory. Po ośmiu latach i sześciu wspólnych albumach, zespół opuścili Kothaar i Vvornth, a sam Quorthon przez długi czas zachowywał milczenie. Powrócił po pięciu latach z samodzielnie nagranym „Destroyer Of Worlds”, który wzbudził spore kontrowersje. W swoim długim czasie trwania płyta zawiera bowiem nietypowe dla Bathory muzyczne rejony.
Nie jest łatwo wydać płytę. Nawet jeżeli jest to druga płyta, a pierwsza zebrała bardzo dobre recenzje. Nie mając wydawcy, organizację i przede wszystkim koszty, trzeba ponieść samemu, a wynikające z tego ograniczenia odbijają się na atrakcyjności samego wydawnictwa. Ja to doskonale rozumiem, ale żeby tak nie pokusić się nawet o nadrukowanie spisu utworów? Sorry, ale to nie byłby chyba wielki wysiłek. Na „A Prayer To The Carrion Kind” Death Denied oprócz frontu nie ma nic, a tytułów piosenek nie dostałem nawet w liście od zespołu.
„M-16” to już dziesiąty album studyjny Sodom. Przez dwadzieścia lat istnienia zespołu wiele się zmieniało i również ta produkcja ma swój indywidualny charakter. W stosunku do ostatnich płyt utwory się wydłużyły i stały się bardziej rozbudowane. Jednakże ikona thrashu nie straciła nic ze swojej przebojowości, a wręcz przeciwnie, „M-16” to cholernie dobre i trzymające w napięciu wydawnictwo.
Witchery został założony przez muzyków, kończącego właśnie swoją działalność, death metalowego Seance i znanego z Mercyful Fate, a wcześniej King Diamond, Sharlee D’Angelo. Ich muzyka też jest taką wypadkową między heavy, death i black metalem. Dodajmy, że wypadkową pełną powera, żywotności i energii, a ich pierwsza płyta „Restless & Dead” to istna petarda.
zsamot : Idealna odtrutka na mierne granie pseudo retro. ;)
Ledwo w zeszłym roku powstał Ruxt, a już wydał drugą płytę „Running Out Of Time”. Zespół złożony z muzyków związanych z Sadist, Matercastle, Athlantis i kilku innych, nie jest jednak świeżakiem i potrafi się odnaleźć na scenie, serwując klasyczną dawkę hard rockowego heavy metalu. Utwory na „Running Out Of Time” nie są może jakimiś wielkimi przebojami, ale są zwarte, płynne i porywające.
Sermon to powstały przed dwoma laty w Krakowie, rock and rollowy zespół, który upodobał sobie stonerowy klimat. To, co udało im się razem wypracować wydali sami jako „You Can’t Darken The Light But You Can Lighten The Dark”. Tytuł niemalże dłuższy od płyty, która ledwo przekracza dwadzieścia pięć minut, ale w tych siedmiu kawałkach zawartej jest tyle pozytywnej energii, że można by nią obdzielić jeszcze niejeden album.
Wojenne syreny i chrzęszczące odgłosy towarzyszą początkowi „Latex Cult”. Wchodzi do tego solowy motyw gitarowy i przez moment, wcale nie jest przyjemnie, ale jeszcze nie tak strasznie. Ale to tylko moment w intrze „66.6 S Of Foreplay”. Zaraz bowiem nuklearny podmuch urywa głowę i nie pozwala podnieść się przez następne pół godziny.
„Snake Bite Love” to płyta, która nie zrobiła furory wśród fanów Motörhead. Dlaczego? To już niech się tłumaczą ci, którzy przyznają jej niskie noty. Ja tam, że tak powiem, nic do niej nie mam. Odnajduję w niej wszystkie ulubione zalety zespołu i pokaźny zestaw przebojowych kawałków. A, że nie ma na niej żadnych z najbardziej znanych szlagierów to nic. W końcu jak się nagrywa czternasty album to nie zawsze da się wcisnąć coś na swoje the best of.
Trzeci rok z rzędu i trzecia płyta Destruction. W dodatku w 1987 ukazała się jeszcze legendarna EPka „Mad Butcher”, a wszystko to po roszadach w składzie. Zespół opuścił perkusista Tommy Sandmann, który zamienił thrash metal na policję. Na jego miejscu pojawił się Oliver Kaiser, ale to nie koniec, bo skład rozszerzył się jeszcze o drugiego gitarzystę, którym został Harry Wilkens. Destruction więc po raz pierwszy w kwartecie wypuszcza najpierw wspomniane EP, a następnie jeden ze swoich najbardziej cenionych albumów „Release From Agony”.
Warszawska supergrupa Hellectricity nie miała być nazwą jednego albumu i jak się okazało nie jest. Wprawdzie po czterech latach, ale udało się wydać następcę „Salem Blood”. W tym czasie w zespole zaszła jedna zmiana i na basie Przemasa zastąpił Błarz z zespołu Joy Machine. Razem nagrali płytę „Odius, Vile, Nasty And Wicked”, która mogła nieco zaskoczyć spragnioną szatana gawiedź.