O rany. Jaki strasznie zły Pan spogląda na nas z okładki albumu Okrütnik „Legion Antychrysta”. W dodatku tytuł zdradza kim on jest i z kim do nas przybywa, a nazwa zespołu mówi o tym, że nie ma dobrych zamiarów. Trochę więc obawiałem się włączenia płyty, a jak tylko się odważyłem to zrobić, natychmiast zgasiłem światło i schowałem się pod kołdrą. Chyba mnie nie zauważył…
CrommCruaich : Właśnie puściłem z youtube. Fajne
Rok 2020 zapisze się w historii świata jako rok pełen dziwności i zmian. Wiele dziedzin życia uzyskało zupełnie niespodziewane oblicze, niektóre zniknęły zupełnie, przynajmniej na jakiś czas, a nowej sytuacji musieli stawić czoło ludzie na całej Ziemi. Ale nie tylko wirus transmutował między kontynentami, bo rozprzestrzeniała się także muzyka. Pewna, drobna jej część spływała do niemieckiej Bawarii, gdzie swoją siedzibę ma Scatterface, czyli solowy projekt Chrisa Techritza – klawiszowca i wokalisty zespołu Fudge. I tak powstała płyta „2020”.
Jakby ktoś chciał dosiąść motocykl albo chociaż rower i poczuć wiatr we włosach, to idealnym podkładem muzycznym do tego może być płyta „Forever Free” zespołu Saxon. Jej pierwszy numer tytułowy to prawdziwy hymn poskramiaczy szos, nie tylko powodujący zwiększone przyspieszenie, ale wręcz dodający skrzydeł: „Take me where the eagle fly, let me drive along the open road…”
Trzecia płyta Slavland „Zapomniane Kurhany” została wydana w 2003 roku przez efemeryczną wytwórnię Nimthoron. Nie wiem w jakiej ilości, ale na pewno to dobrze, że w 2009 roku została wypuszczona kasetowa reedycja przez Eastside. Wprawdzie w ściśle limitowanym nakładzie 300 sztuk, ale przynajmniej pozwoliło mi to załapać się na kopię numer 60.
„Solid Ball Of Rock” to pierwsza płyta Saxon, na której zagrał basista Nibbs Carter i od razu odznaczył się sporym udziałem w komponowaniu materiału. Az pięć utworów wymyślił sam, a w tworzeniu kolejnych trzech brał udział. W ten sposób stał się głównym kreatorem muzyki zespołu, co na pewno mogło mieć wpływ na jej końcowy efekt, który wydaje się być znacznie solidniejszy w stosunku do „Destiny”.
Wewnętrzna grafika w okładce „High” przedstawia paczkę papierosów bez filtra klasy F o nazwie Flotsam And Jetsam. Biorąc pod uwagę front okładki jest to chyba jakaś przestroga, mogąca świadczyć również o niebezpieczeństwie obcowania z samą muzyką. Na szczęście jednak nie ma co się przejmować, bo zawartość jest mało toksyczna, nie zawiera wcale substancji smolistych, a w smaku jest bardzo przyjemna.
A gdy do Bruce’a Dickinsona dołączył Adrian Smith wydarzył się wypadek. Tak zwany cud narodzin. „Accident Of Birth” to piękny heavy metalowy wyskok z łona, sięgający aż gwiazd i otwartego kosmosu, po którym podróżujemy w świetlnych arteriach melodyjnych gitar i w towarzystwie jeszcze bardziej dźwięcznego śpiewu. Stąpamy rozważnie i dostojnie, aż docieramy do prawdziwych szczytów apokalipsy i dróg prowadzących wprost do piekła.
Zdarzyło Wam się to kiedyś? Ocknąć się o czwartej rano i nie pamiętać za bardzo co się stało. I tak całe szczęście, że we własnym domu. Teraz trzeba tylko zakraść się do sypialni i wśliznąć do łóżka, tylko tak żeby starej nie obudzić, bo może to mieć tragiczne konsekwencje. Taką to właśnie psychodeliczną akcją zaczyna się druga płyta Megadeth „Peace Sells… But Who’s Buying?”
Nagranie pierwszej płyty zajęło Iron Maiden pięć lat, a już rok później gotowy był drugi album „Killers”. Okazało się jednak, że większość zawartych na nim piosenek to stare nagrania, powstałe jeszcze przed debiutem. Czy to znaczy, że gorsze? Może z punktu ówczesnej hierarchii wartości twórców tak, ale z perspektywy czasu zupełnie tego nie widać. Wzbogacona o takie szlagiery jak „Murders In The Rue Morgue” i „Killers” płyta z miejsca stała się hitem i otworzyła zespołowi drzwi do światowej kariery.
Damnation Gallery to włoski zespół przedstawiający się jako horror metalowy w dźwięku i obrazie, co oznacza, że oprócz strasznych piosenek starają się zaimponować strasznymi strojami i makijażami. Jeżeli ktoś jest więc bardzo strachliwy to lepiej żeby nie zaglądał do ich drugiej płyty „Broken Time”, bo może się przestraszyć. Jeżeli ktoś nie jest, to już jak chce. Ja raczej namawiał nie będę.
Uznany za twórcę nowego gatunku muzyki, jakim jest heavy metal, legendarny zespół z Birmingham, Black Sabbath, świętuje w tym roku 50. rocznicę wydania swojego albumu Paranoid. Sam album ma status legendy i sprzedał się w milionach egzemplarzy. 9 października ukażą się 5 płytowa wersja winylowa i 4 płytowy set CD - reedycje zawierają nigdy wcześniej niepublikowane dwa koncerty z 1970 roku.
Skład skompletowany do nagrania albumu „Set The World On Fire” nie przetrwał próby czasu i stało się jasne, że Annihilator stał się teatrem jednego aktora. Do prac nad kolejną płytą „King Of The Kill” Jeff Waters skorzystał już tylko z pomocy perkusisty Randy Blacka, całą resztę nagrywając sam. Materiał jaki powstał w ten sposób prezentuje szerokie horyzonty i jest bardzo zróżnicowany.
Drogie metale. Jakbyście poszli kiedyś do lekarza w celu poradzenia się co do swoich stosunków rodzinnych i współżycia społecznego i dowiedzieli się, że przyczyną Waszych problemów są dziwne koszulki w jakich chodzicie i hałaśliwa muzyka jakiej słuchacie, to nie przejmujcie się. W życiu trzeba być trochę zwariowanym i nie oznacza to od razu, że jest się nienormalnym. Jeżeli kiedykolwiek poczuliście się z tego powodu wyobcowani to szesnasta płyta Annihilator jest właśnie dla Was – „For The Demented”
Czy będzie aż tak źle? Czy nasza planeta skazana jest na los taki jak ze zdjęcia? Jeżeli nawet tak, to trzeba przyznać, że Anathema wybiega bardzo daleko w przyszłość ukazując obraz zniszczonej zgubną działalnością człowieka Ziemi. „A Natural Disaster” brzmi tytuł ich siódmej płyty, choć zdecydowanie wydaje się, że ktoś tej naturze pomógł w doprowadzeniu się do samounicestwienia. I mimo, że do takiego stanu jeszcze daleko, to może już dziś warto trochę się pomartwić, a może nawet odnaleźć w tym jakąś analogię.
„Potęgą Waszych połączonych mocy jestem ja – Kapitan Planeta”. Proekologiczny superbohater składał się w z ziemi, ognia, wiatru, wody i serca, tak jak Sinergy składało się z Children Of Bodom, In Flames, Arch Enemy, Witchery i Ancient. Bo gdy ziemią jest Sharlee D’Angelo, ogniem Ronny Milianowicz, wiatrem i wodą Alexi Laiho i Jesper Strömblad, a sercem Kimberly Goss to Ziemia musi być bezpieczna, a problem pojawia się gdzie indziej: „Beware The Heavens”.
Zespół Fintroll zaprezentuje się wiosną w Krakowie i Warszawie. Fińska grupa powróci do naszego kraju, by promować swój nadchodzący album, zatytułowany „Vredesvävd”. Nowe wydawnictwo zespołu ukaże się już 18 września nakładem Century Media Records. Gościem specjalnym Fintroll będzie islandzka grupa Skálmöld, która świętowała niedawno pierwszą dekadę swojej muzycznej działalności.
„Mam nadzieję, że trzeciej EPki nie będzie, a następna będzie płyta.” Tak trzy lata temu zakończyłem recenzję EP Hellvoid „Eyes Of The Lucifer”. No i stało się. Właśnie trzymam w ręku najnowsze dzieło gdyńskiej formacji „Bass ‘N’ Roll Vol. 1”. W tym czasie zespół wymienił połowę składu na perkusję pozyskując Piotra Czacharowskiego, a na bas rytmiczny Adriana Jegorowa. Trzon kapeli tworzą zaś Mateusz Karsznia na wokalu i Maciej Bardo jako basista prowadzący. Tak, tak dobrze widzicie. Hellvoid to jazda na dwa basy.
Odmiędzynarodowił się skład Sinergy między pierwszą, a druga płytą. Oczywiście Kimberly Goss pozostała wokalistką, ale na „To Hell And Back” reszta składu pochodzi już tylko z Finlandii, a znane nazwiska zastąpione zostały przez te, które bardziej znane miały być dopiero w przyszłości. Z muzyków nagrywających „Beware The Heavens” pozostał tylko Alexi Laiho, ale nic to nie ujęło muzyce zespołu, która pozostała dynamiczna i przebojowa.
„Season In The Abbys” zakończyło pewną epokę w dziejach Slayer. Epokę lat osiemdziesiątych kiedy to zespół powstał, zadebiutował, zaszokował, rozwinął się i osiągnął absolutny szczyt, stając się czymś znacznie więcej niż tylko grupą muzyczną. Dla wielu Slayer stał się religią, a z każdą płytą potwierdzał swoją supremację, mimo że ta poprzednia wydawała się już niemożliwa do pobicia. Tę pierwszą dekadę zamknęli jeszcze świetną dwupłytową koncertówką „Deacade Of Aggression”, podsumowującą cały ten okres, ale czas leciał dalej, a Slayer wcale nie zamierzał odpuścić.